— Dobrze więc — odrzekłem i usunąłem naczynie z nad głowy Yerny. — Zejdźmy na dół.
Unica zeszła była już przedtem, by zająć się posiłkiem dla jeńców, i zastaliśmy ją teraz karmiącą drabów w taki sposób, jak to robią dziewki dworskie z gęśmi, przeznaczonemi na tuczenie.
— Szkoda, że nie znam narzecza Mbocovisów — zauważyłem. — Przesłuchałbym z kolei naczelnika.
— Przecie ja mogę podjąć się tego — rzekł Pena.
— Dobrze. Ale uważaj pan, aby nie popełnić jakiego błędu.
— Już ja się dobrze wywiążę z zadania.
I zaczął szwargotać z czerwonoskórym wodzem, który z początku wzbraniał się odpowiadać, lecz, zmiarkowawszy wkrótce, widać na skutek groźby Peny, że opór na nic się nie zda, począł odpowiadać i to nawet szczegółowiej, aniżeli go pytano.
— No, przekonałem się teraz, że jednak Yerno kłamał — rzekł Pena. — Ten stary powiedział mi wszystko. Sennor Horno jest uwięziony w ruinach koło krzyża de la floresta virgen.
— To niemożliwe — rzekłem.
— Jakto? czyżby mię ten półdziki drab śmiał oszukiwać?
— Niema wątpliwości. Wszak w ruinach tych mają swoje nory Ariponesowie.
— Prawda! — odparł, uderzając się w czoło.
— A czy nie domyślasz się pan, w jakim celu naczelnik wymyślił tę bajkę? Otóż wie on, że stamtąd właśnie nadciąga sendador z liczną bandą Mbocovisów, i dlatego to chytry ten Indyanin chce nas skierować w tamte strony, abyśmy wpadli niespodzianie w ręce przewrotnego sendadora.
— Do licha!...
— Powiedzże pan temu staremu wydze, że się zawiódł w swoich rachubach.
— Ależ rozumie się! powiem mu, i to nie bardzo delikatnie.
Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/232
Ta strona została skorygowana.
— 202 —