panu podoba: szablą, stołkiem, czy nawet belką... Ale wprzód niech pan pomyśli, jak miłe zdziwienie opanowało panią Delmann, gdy po upływie dwu lat otrzymała z banku tysiąc dolarów z dopiskiem, że to od mordercy dla niej i dla dzieci, i z miłą jego obietnicą, że dopóki żyje, będzie jej rok-rocznie posyłał większą jeszcze sumę. Pieniądze te zostały obrócone na kształcenie najstarszego jej syna, Wilhelma, który też siedział w szkołach, ale się niczego nie nauczył. Później zapewne rodzice rady z nim sobie dać nie mogli, albo poprostu zdefraudował coś prawdopodobnie i uciekł do Ameryki.
— Daruj pan — ozwał się na to stary, — że mu niedowierzałem... Wszak mogłeś pan z prostej litości wymyślić tę bajkę, aby mię pocieszyć i przywrócić spokój sumienia. No, ale z oczu pańskich czytam w tej chwili, że to, co mówisz, jest prawdą. Nie miałbyś pan sumienia, gdybyś był w stanie okłamać mię tak okrutnie.
Łzy stanęły mu w oczach, i wstydząc się ich widocznie, wyszedł z izby. Wówczas Pena rzekł do mnie:
— A cóż na to wszystko pan?
— Ha! Niezbadane są wyroki i zrządzenia Boże! Ktoby się był spodziewał, że wypadki ułożą się tak dziwnie i niemal nieprawdopodobnie. Widoczną tu jest ręka Opatrzności.
— Istotnie... A domyślasz się pan, dokąd stary poszedł w tej chwili?
— Dokądżeby, jeśli nie do swej celi pustelniczej pomodlić się.
— Tak jest. Ma przecie powód do złożenia Bogu serdecznej podzięki, bo oto słońce szczęścia opromieniło zachód jego życia. Ja zaś teraz dopiero sobie przypominam, że jakaś wyższa siła gnała mię przez Gran Chaco coraz dalej i dalej... aż tutaj...
— Pięknie się to wszystko złożyło... Ale teraz trzeba, abyśmy poszli raz jeszcze do naczelnika, by ostatecznie sprawdzić, czy Yerno nie wyprowadził nas w pole.
Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/240
Ta strona została skorygowana.
— 210 —