i począł dąć nanowo, z nim zaś wszyscy inni muzykanci. Na dobitek cały oddział przyłączył swe okrzyki radosne, wrzeszcząc w niebogłosy, aż wreszcie wśród tej ogłuszającej wrzawy dotarliśmy na plac zborny w pośrodku wsi, gdzie oczekiwał nas już Desiérto z Peną.
Jeździec i wojownicy pozsiadali z koni i, ustawiwszy się w porządku, czekali, aż dowódca zdał raport staremu z przebiegu wyprawy.
— Świetne zwycięstwo! — ozwał się do mnie Desiérto po ukończeniu ceremonii. — Chiriguanosowie pobici na łeb, i możemy być teraz spokojni, że co najmniej przez dziesięć lat nas nie zaczepią. Tu widzi pan tylko połowę moich wojowników; reszta pozostała w tyle, zajęta transportem trzód, stadniny i innych łupów wojennych. Że zaś tak dobrze się spisali, urządzimy dziś wielką ucztę ogólną na cześć zwycięzców.
I zwrócił się do swych Indyan z oświadczeniem o tej zamierzonej uczcie, a w odpowiedzi na to rozległy się ogłuszające okrzyki radości i wesela. Najgłośniej jednak brzmiała wciąż owa sławetna piszczałka, od której głosu spłoszyłoby się niechybnie całe stado słoniów. Bohaterski zaś muzykant, chcąc się przedewszystkiem przypodobać mnie, kierował wylotem instrumentu umyślnie w moją stronę, i kto wie, jakiby to wkońcu wywarło na mnie skutek, gdyby nie okoliczność, że do Desiérta przecisnęło się w tej chwili przez tłum kilku ludzi z jakiemś sprawozdaniem, i muzykanci wnet ucichli.
— To moi wywiadowcy — rzekł, zwracając się do mnie Desiérto. — Powrócili z rekonesansu i bynajmniej nie bez rezultatu. Mbocovisowie są już niedaleko.
— Gdzie?
— Zauważono ich w odległości sześciu godzin drogi. Oddział składa się przeważnie z pieszych ludzi, a tylko część posiada konie.
— Z pewnością są to nasze wierzchowce —
Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/250
Ta strona została skorygowana.
— 220 —