— Bardzo dobra rada i zastosuję się do niej.
— Jak pan uważa. Ale ja jestem pewien, że sendador nie zatrzyma się wcale u Chiriguanosów, lecz podąży prosto w kierunku Pampa de Salinas.
— A jednak ostrożność nigdy zaszkodzić nie może, zwłaszcza w tym wypadku. Ja przecie wyruszę z panem rano do Laguna de Bambu.
— Pan? Ależ to nie jest konieczne.
— Owszem, panie. Skoro Horno jęczy w niewoli, to przedewszystkiem moim jest obowiązkiem wziąć udział osobiście w wyprawie, która go stamtąd wydobędzie.
— Jeżeli tak, to szczerze rad jestem z tego. Wprawdzie Pena utrzymuje, że zna drogę. Ale sprawi mi to przyjemność, gdy będę mógł wybrać się tam pod pańskiem przewodnictwem. Zresztą niezawodnie zna pan lepiej od niego okolicę.
— Rozumie się. Obierzemy sobie kierunek prosty, na przełaj, i sądzę, że za trzy dni staniemy na miejscu.
— Do licha! nie przypuszczałem, żeby to było tak daleko. Sendador za ten czas wyprzedzi nas znacznie.
— Dogonimy go jednak niechybnie, gdyż on wędruje pieszo, my zaś podążymy tam konno.
— A czy nie wiadomo panu, jak daleko stąd do Pampa de Salinas?
— Sądzę, że linia powietrzna wynosi nie więcej nad sto pięćdziesiąt mil geograficznych.
— Oho! to jednak spory szmat drogi! Wobec tego nie obawiam się już, aby nam drab umknął. Jeżeli linia powietrzna wynosi sto pięćdziesiąt mil, to drogę całą, ze względu na różne niedogodności terenu i przeszkody, można szacować conajmniej na dwieście mil. Jeżeli najlepszy piechur zdolny jest robić dziennie przypuśćmy pięć mil, to oczywiście sendador nie może dotrzeć na miejsce wcześniej, niż za czterdzieści dni, wobec czego można uważać za pewnik, że na koniach dogonimy go, tembardziej, że nie myślę zatrzymywać się zbyt długo nad Laguna de Bambu.
Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/287
Ta strona została skorygowana.
— 257 —