gardło jedną ręką, a drugą ująłem pod pachę i poniosłem na miejsce, gdzie był Desierto. Nie wymagało to zresztą zbytniego wysiłku, bo starzec był lekki: sama tylko skóra i kości... Gdy go położyłem na ziemi przed Desiertem, odetchnął kilka razy głęboko i spojrzał na mnie osłupiałemi oczyma, nie wydając z siebie nawet szeptu.
— Indyanin! — ozwał się półgłosem Desierto, zsiadając z konia i dając znak Penie, by się zbliżył. — Ale co on tu może robić? W jaki sposób pan go pojmałeś?
— Spał pod drzewem, więc bez zbytnich ceremonii wziąłem go na barki i oto przyniosłem tutaj.
— Znakomicie, bo może uda się nam wydobyć od niego jakie wskazówki co do położenia wsi i liczby załogi. Wypytam go w narzeczu Mbocovisów i przetłómaczę panu.
Było to jednak zbyteczne, bo czerwonoskóry podniósł się, złożył przede mną ręce prosząco i ozwał się po hiszpańsku wcale znośnym akcentem:
— Łaski, sennor! Nie jestem złoczyńcą! Chciałem upolować jaką ptaszynę, ale byłem tak zmęczony, że musiałem odpocząć i... usnąłem.
— Mówcie ciszej! — rozkazałem mu. — Do jakiego szczepu należycie?
— Jestem Mbocovisem, z wioski, która leży nad Laguną.
— Laguna de Bambu?
— Tak. Czy sennores tam dążą? Zaprowadzę was chętnie, tylko mię nie zabijajcie, bo i tak już raz mię postrzelono zatrutą strzałą... byłem chory bardzo długo, o bardzo długo! Od tego czasu włazi mi nieraz do głowy jaguar i tam mruczy tak, że wytrzymać nie mogę.
Drżał z trwogi, jak liść osiny, i z całego jego zachowania się widać było dowodnie, że wskutek zranienia strzałą musiał mieć jakieś zaburzenia umysłowe, a może nawet i obłęd czepiać się go zaczynał, co stwierdzała wzmianka o jaguarze w głowie. Że zaś
Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/300
Ta strona została skorygowana.
— 270 —