Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/323

Ta strona została skorygowana.
—   291   —

mowę nagłe zjawienie się Desierta, który, poznawszy go po głosie, wyskoczył z za krzaka i pobiegł ku niemu, wołając:
— To ty, Adolfo? Na miły Bóg! czy mię uszy nie mylą?...
Równocześnie Pena, przejęty radością z odnalezienia towarzyszów, krzyczał, wyciągając ku nim ramiona:
— Brat Jaguar! Yerbatero! Cóż to się stało? Podążaliśmy, aby uwolnić was; tymczasem widzę, żeśmy się spóźnili...
— Panowie, nie tak głośno — upominałem, — bo mogą was posłyszeć we wsi!
Zbiwszy się w gromadkę, poczęli tedy zasypywać się wzajemnie pytaniami. Oczywiście Desierto dowiedział się teraz o mojej wyprawie na wyspę i nietylko mię nie zganił, ale nawet pochwalił mój postępek, zarówno, jak i Pena.
Z opowiadań towarzyszów niewiele jest do powtórzenia. Po napadzie odstawiono ich wprost tutaj i umieszczono na wyspie. Mienie ich kazał sendador schować w „casa nuestro sennor“, co świadczyło, że dom ten był nietylko jego mieszkaniem, ale też służył za skład rzeczy, pochodzących z rabunku. Jeńcy nie otrzymywali przez cały czas żadnej strawy, żywili się więc rosnącymi na wyspie w dzikim stanie arbuzami, a wody do picia musieli używać z laguny.
Później, gdy się rozwidniło, stwierdziłem ze smutkiem, że biedacy wyglądali jakby po długiej chorobie, — skóra tylko była na nich i kości. Co do sendadora, to wszyscy mieli jedno tylko życzenie, aby za wszelką cenę schwytać go i ukarać, choćby trzeba było ścigać łotra na krańce świata.
Dzień już był jasny, i należało poczynić przygotowania do ataku. Rozejrzałem się więc przedewszystkiem przez lornetkę, zwracając uwagę na pasterzy. Było ich sześciu, a ponieważ i z nimi liczyć się należało, więc przeznaczyłem sześciu naszych jeźdźców, by wyłącznie na nich zwrócili uwagę.