podróżą koniskom, które ledwie nogi za sobą wlokły. Zresztą do tego rodzaju podróży koń wcale się nie nadaje, i przewyższa go tu o wiele wytrzymalszy muł.
Pena był tutaj, jak u siebie w domu, znał bowiem okolicę doskonale i zapewniał, że już następnego dnia dotrzemy do jeziora Słonego, a dziś jeszcze znajdziemy po drodze obfite źródło.
Również i Gomarra począł się oryentować w terenie, aczkolkwiek ongiś wędrował inną drogą, a mianowicie przez okolice bardziej dostępne, więc i nie tak uciążliwe do przebycia.
Co do naszej wyprawy — nie poszliśmy owemi łatwiejszemi drogami jedynie dlatego, aby się dostać na miejsce niepostrzeżenie.
Obecnie puna, na której znajdowaliśmy się, przybierała zrazu nieznacznie, potem coraz bardziej kierunek pochyły, i wreszcie musieliśmy pozsiadać z koni i prowadzić je po złomach wśród ciągłej obawy, aby nie pokręcić karków. Niebawem wszakże dostaliśmy się na źleb, zasypany żwirem, i tu mogliśmy bodaj trochę odetchnąć.
— Jeszcze godzina drogi, a będziemy na miejscu — zauważył Pena; — staniemy u źródła, gdzie jest nieco roślinności, i konie będą się mogły posilić. Zapasów żywności dla nas zapewne na dzisiaj wystarczy, jutro zaś, jak przypuszczam, około południa staniemy nad jeziorem.
Ze względu jednak na wyczerpanie się owych zapasów położenie nasze zaczynało być nie do pozazdroszczenia. Z polowania wyżyć byłoby bardzo trudno, bo jedyne zwierzę, dostarczające w tych stronach jadalnego mięsa, zwane lama, jest bardzo płochliwe, więc podejść je i ubić to sztuka nielada.
Po wypoczynku puściliśmy się w dalszą drogę w ten sposób, że Pena i Gomarra jechali przodem, jako przewodnicy, ja zaś z bratem Hilario zamykaliśmy pochód. Droga była już znośniejsza, więc mogłem rozglądać się po okolicy. Wkrótce też spostrzegłem pewien dosyć
Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/334
Ta strona została skorygowana.
— 300 —