surowego mięsa, prawdopodobnie upolowana, odarta ze skóry zwierzyna. O parę kroków od leżącego stała oparta o skałę strzelbina.
— Rzeczywiście, nie myliłeś się pan — zauważył Pena zdziwiony. — Tam jest człowiek. Cofnijmy się, żeby go nie zbudzić.
Oddawszy konia pod opiekę towarzyszowi, skierowałem się ku miejscu, gdzie leżał człowiek. Trawa tu była niezwykle bujna, gdyż nadmiar wilgoci sprzyjał jej rozrostowi, kroki moje zatem nie dawały odgłosu; ponadto potężny szum wody pozwalał mi nie obawiać się, aby zbliżenie moje było dosłyszane. Zbliżywszy się pod ścianę skalną, chwyciłem przedewszystkiem strzelbę; była nienabita, więc postawiłem ją na poprzedniem miejscu. Następnie, by się przyjrzeć śpiącemu, pochyliłem się nad nim. Twarz miał przykrytą kapeluszem o szerokich krysach; zniszczone, marne ubranie pokrywało ciało, a z za pasa wystawała rękojeść noża.
Nie namyślając się wiele, chwyciłem śpiącego jedną ręką za gardło, a drugą wyciągnąłem mu nóż z za pasa i jednocześnie przygniotłem draba kolanami do ziemi. Biedaczysko ani się spodziewał, że wśród błogiego snu spotka go tak niemiłe przebudzenie, więc też ogarnął go taki lęk, że ani ręką nie ruszył w celu bronienia się i bez oporu dał się prowadzić aż do miejsca, gdzie stał Pena, który, zachwycony mojem zręcznem sprawieniem się, rzekł:
— Znakomicie! Ciekaw jestem, czy to Chiriguano, czy też Toba...
— Zaraz się dowiemy. Znasz pan trochę narzecze tutejszych Indyan, więc zmusimy go do dania nam odpowiedzi... A może umie po hiszpańsku — dodałem.
W tej chwili nadeszli nasi towarzysze, a widząc, że trzymam za kark Indyanina, omal nie osłupieli ze zdziwienia.
Jeniec na widok tylu obcych sobie ludzi począł drżeć na całem ciele, jak w febrze, — wreszcie ozwał się wcale niezłą hiszpańszczyzną:
Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/338
Ta strona została skorygowana.
— 304 —