Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/403

Ta strona została skorygowana.
—   361   —

pędzę ku niemu po płycie jeziora, tem szybciej począł uciekać.
Co do mnie, więcej uwagi zwracałem na barwę powłoki, niż na zbiega. Jak długo bowiem powłoka ta była jasna, krystalicznie błyszcząca, mogłem się przy szybkim biegu nie obawiać załamania, podczas gdy zbieg nie miał już czasu na rozglądanie się w drodze.
Byłem na jakieś sześćdziesiąt kroków od niego; on zaś, dobywszy resztek sił, zbliżał się już do brzegu, gdy nagle spostrzegłem, że powłoka przed nim, na którą kierował się właśnie, miała zdradliwą szarobrunatną barwę.
— Stój! — krzyknąłem, — zapadniesz się w tem miejscu!...
Ostrzeżenie nie poskutkowało, — biegł w dotychczasowym kierunku. Nie pragnąc śmierci biedaka, krzyknąłem za nim:
— Biegnij na prawo, gdzie sól jest biała, bo na tem brunatnem miejscu zginiesz!
I to ostrzeżenie puściwszy mimo uszu, biegł prosto na oślep.
W takich chwilach, gdy idzie o życie ludzkie, myśl i czyn muszą mieć błyskawiczną szybkość.
Chwyciłem za lasso, które jakby przez dziwne jakieś przeczucie wziąłem był na siebie po uporaniu się z ratunkiem sendadora, i w pełnym galopie swego konia, zawiązawszy z jednej strony pętlicę, rzuciłem lasso w kierunku uciekającego tak trafnie, że właśnie w chwili, gdy jedną nogą załamał się już był do wody, uchwyciłem go w pętlicę i jednocześnie osadziłem konia na miejscu, o kilkanaście kroków przed płaszczyzną o cienkiej powłoce.
Zbieg skoczył jeszcze krok czy dwa, i szyba solna załamała się zupełnie, chłonąc go pod siebie.
Gdybym się był szarpnął szybko w tył, młody człowiek oczywiście nie byłby poszedł pod wodę; ale takie nagłe szarpnięcie się mogłem przypłacić sam