wodziły wyraźnie ślady. Jeden z owych śladów prowadził na prawo ku północy, przyczem widoczne było, że ludzie ci nie jechali, lecz szli pieszo; drugi zaś trop ciągnął wprost w dotychczasowym kierunku, a zakreśliwszy łuk naokoło opuszczonej kolonii, szedł następnie prosto ku zachodowi.
Po bliższem rozpatrzeniu przekonałem się, ze były to ślady wozów, zaprzężonych w woły, konie zaś pędzono luzem. Poganiacze szli obok wozów, reszta zaś kompanii — kobiety i dzieci znajdowały się zapewne na wozach, bo śladów ich nie odkryłem.
— Stąd sendador prowadził karawanę do krzyża — zauważył Pena. — Ciekawa rzecz, o ile nas wyprzedził?
— O pół godziny — odrzekłem. — Można to napewno poznać po śladach poganiaczy; wszak nie podniosła się jeszcze dotychczas przydeptana trawa. Zobaczmy teraz inne tropy.
Obejrzawszy je dokładnie, przekonałem się, że te ostatnie ślady pozostawione zostały przynajmniej przed trzema godzinami. W jednem miejscu ślady jednego z poganiaczy oddzieliły się, ale wnet zbiegały się nanowo razem.
Towarzysze moi nawet nie zwracali na to uwagi, a tylko ja starałem się zbadać owe wszystkie znaki szczegółowo.
— Cóż tam pan tak patrzy w trawę, jak sroka w kość? — zapytał mię Turnerstick.
— Czytam, kapitanie. Bo powłoka ziemska to taka sama księga, jak te, które wychodzą z pod prasy drukarskiej. Niechno pan tylko popatrzy tutaj! ŹdŹbła trawy już się podniosły, ale wierzchołki ich jeszcze zwieszone. Czy pozna pan, w którą stronę?
— Ku północy. Cóż stąd?
— A to, że ludzie szli tędy w kierunku północnym. Teraz zaś niech się pan przypatrzy tym innym śladom: wierzchołki ździebeł zwisają w stronę przeciwną, nieprawdaż?
— No, tak.
Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/41
Ta strona została skorygowana.
— 29 —