— Ale o wiele niżej, niż tamte. Cóż stąd wnosić należy?
— Cóżby innego, jak nie to, że się jeszcze nie ze wszystkiem podniosły.
— Bardzo trafna odpowiedź, sir! Ale moje wnioski idą o wiele dalej. Te pojedyncze ślady są świeższe od tamtych zbiorowych, a więc pozostawił je człowiek o wiele później, dążąc prawdopodobnie z powrotem w naszą stronę, podczas gdy tamci szli ku północy. Sądzę więc, że mamy tu do czynienia z tropem sendadora, który zaprowadził podstępnie dwudziestu mężczyzn na wyspę, a następnie wrócił sam jeden. Kto wie, co się teraz dzieje z tymi ludźmi!
Kapitan wzruszył ramionami, a brat Hilario zauważył:
— Żyją jeszcze z pewnością, ale grozi im wielkie niebezpieczeństwo. Jeżeli nie da im nikt pomocy, to wyginą marnie na wyspie. Przepłynąć do brzegu nie mogą, bo zjadłyby ich aligatory.
— Hm... — mruknął Monteso. — Mimo wszystko nie mam jeszcze powodu brać poważnie tych domysłów. Sendador jest moim przyjacielem, i nie uwierzę w to, aby się dopuścił tak haniebnego czynu.
— Nie poznał się pan na nim. A zresztą poco tu dyskutować i sprzeczać się, skoro najbliższa przyszłość najlepiej to wszystko wyjaśni? Śpieszmy raczej na miejsce, bo wkrótce może być zapóźno.
Ostatnie słowa były zresztą bezprzedmiotowe, bo i tak pędziliśmy, co koń wyskoczy. Było do przewidzenia, że okropna owa wyspa znajdowała się niezbyt daleko, gdyż inaczej sendador nie byłby stamtąd tak prędko wrócił.
Istotnie, zaledwie ujechaliśmy kwadrans drogi, gdy na horyzoncie zamajaczył ciemny rąbek, a podążywszy dalej, spostrzegliśmy, że były to zarośla, z pośród których sterczały tu i ówdzie wierzchołki drzew. Równocześnie trawa stawała się coraz bardziej soczystą i bujniejszą, co wskazywało, że niedaleko powinna być woda.
Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/42
Ta strona została skorygowana.
— 30 —