— Weźże więc swoją broń. Pójdziemy do lasu.
Wstąpiłem do izby, ażeby zabrać swój karabin, a gdym oznajmił kobietom o planowanej wycieczce, ostrzegły mię, że w lesie tym jest pełno jadowitych wężów, a przytem dla bezpieczeństwa radziły wziąć za przewodnika jednego z Hotentotów, którego mi zaofiarowały. Wymówiłem się jednak od tego i wyszedłem na dziedziniec, gdzie oczekiwał mię już Kwimbo, obwieszony swą bronią, jakby się wybierał na wojnę.
— Mynheer wziął strzelbę? Mynheer będzie strzelal? A do kogo będzie mynheer strzelal?
— Do słoni — odrzekłem, udając powagę.
Kafr odskoczył dwa kroki w bok i, spojrzawszy na mnie z przerażeniem, krzyknął:
— Do sloni? O, mynheer będzie zabity i Kwimbo też. Sloń jest gruby... słoń ma paszczę tak wielką...
I rozkrzyżował ręce, ażeby mi pokazać, jak wielką paszczę ma słoń.
— Boisz się więc słonia? W takim razie poszukamy lwa.
Słowa te odebrały mu resztę panowania nad sobą.
— Mynheer chce znaleźć lew? Och, lew jest o wiele większy, niż sloń; lew zjada ludzi, lew zje Anglików, zje Holenderczyków, zje Koikoib[1], zje Kafrów i zje Kwimba. I co Kwimbo pocznie, gdy go zje lew? Kwimbo chce pojąć za żonę ladną dziewczynę, Kwimbo nie powinien być zjedzony...
To było dla mnie nowością. Nie mogłem żadną miarą wyobrazić sobie tego małpowatego Kafra w roli małżonka, wobec czego spytałem:
— Co? chcesz się żenić?
— Kwimbo ożeni się.
Wypowiedział to z taką stanowczością i powagą, że aż mię zaciekawiło, jak wygląda jego wybrana.
— Cóż to za dziewczyna, z którą chcesz się połączyć?
- ↑ Hotentotów.