wzgórza, po którem jechałem. Aby się dostać do zabudowań niepostrzeżenie, więc niespodzianie, postanowiłem zajechać do farmy od tyłu. Nie chcąc jednak objeżdżać naokoło ogrodu, przesadziłem niewysoki płot i... runąłem z konia, jak długi, na ziemię. Przyczyną wypadku było to, że nie miałem nóg w strzemionach, które były dla mnie za długie, a przykrócić ich nie było czasu. Z tego też domyśliłem się więc, że zabrany przeze mnie koń należał do sir Grey’a. Podczas skoku przez płot jedno ze strzemion zahaczyło o wystający dyl płotowy, rzemień urwał się, i nastąpiła... nie bardzo dla mnie honorowa katastrofa. Na szczęście, nie stało się nic złego ani mnie, ani koniowi, którego puściłem wolno, nie troszcząc się oń więcej, i pobiegłem w kierunku domu mieszkalnego. Po drodze natknąłem się na jednego z Hotentotów, drżącego z przerażenia.
— Czy jest w domu kto obcy? — zapytałem go.
— Och, mynheer! — ledwie zdołał wymówić, — Zulu są w domu... Trzy Zulu... i wielki głowacz też!...
Nie pytając więcej, pobiegłem do sieni, skąd doleciały mych uszu przeraźliwe krzyki. Odchyliwszy nieco drzwi do izby, spostrzegłem trzech Kafrów, z których dwa stali blizko progu, a jeden szamotał się na środku izby z Mietje. We drzwiach sypialni stała ni żywa, ni umarła gospodyni, oparłszy się bezwładnie o futrynę.
— Tu mieszka Jan van Helmers — mówił łamaną mową holenderską głowacz. — On strzela do Zulu... On musi zginąć i kobieta musi zginąć też!
— Nie! on nie zginie, lecz wróci, by nas pomścić — odzekła dziewczyna z mocą.
— Zginie i on, i ta stara... Ty nie... Ząb żmiji masz na szyi i dlatego nie zginiesz, ale pójdziesz z Sikukunim, który musi ukarać Sami. Od kogo masz ten ząb?
— Od matki.
— Gdzie ona?
— Zginęła w Kalahari.
— Ach, Sikukuni już wie wszystko. Żona Sami
Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/449
Ta strona została skorygowana.
— 407 —