lonej lufy, a chwyciwszy za wodze brabanta Kwimby, wsiadłem.
— Idźcie do jeffrouw, bo zemdlała! — krzyknąłem do Hotentotów i pogalopowałem za zbiegiem.
Naprzeciw zmierzał właśnie ze swemi „saniami“ Kwimbo, który usłyszał odgłos mego wystrzału i przyśpieszył kroku. Niewątpliwie połapał się w całej sytuacyi, bo zresztą była dosyć wyraźna: Kafr uciekający z uprowadzoną dziewczyną, a za nim ja na koniu. Zrozumiał też snadź w lot moje znaki, gdyż zostawił swoją zdobycz i puścił się ku Sikukuniemu. Ten zaś, spostrzegłszy z jednej strony mnie, a z drugiej Kwimba, podniósł maczugę z zamiarem zabicia Mietje. W tejże jednak chwili Kwimbo z całym rozmachem rzucił oszczep w zbrodniarza, raniąc go ciężko w ramię. Trafiony zawył dzikim głosem i, puściwszy dziewczynę, począł uciekać w bok pod górę. Byłbym niechybnie dogonił łotra, gdybym miał innego konia; ale brabantczyk, widząc, że go skierowuję na niewygodny, kamienisty grunt, znarowił się i, nim go uspokoiłem, zbieg już był po drugiej stronie pasm a wzgórz!
— Do jeffrouw! — krzyknąłem na Mietje. — Leży omdlała w izbie!
— A Sikukuni? — zapytała dziewczyna, która nawet w takich opałach nie straciła przytomności.
— Proszę zostawić to mnie! Kwimbo, siadaj!
— Gdzie? na jednego konia dwóch? Kwimbo musi ciągnąć świnię.
— Siadaj! Świnia nie ucieknie — rzekłem ostro.
— No, dobrze... Niech świnia leży, ale Kwimbo musi być koło Mietje, bo Zulu...
— Siadaj! — krzyknąłem raz jeszcze. — Musimy unieszkodliwić Zulów, aby mi się nie kusili poraz drugi napaść farmę.
— Kwimbo ma zabijać Zulu? Dobrze. Kwimbo jest dzielny... Kwimbo bohater...
Wdrapał się na grzbiet wałacha, i popędziliśmy w górę. Niebawem spostrzegłem Sikukuniego daleko
Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/452
Ta strona została skorygowana.
— 410 —