Zatrzymawszy się na jednym z pagórków, dobyłem lornetkę i popatrzyłem przez nią w kierunku drzewa. Znajdował się na niem istotnie jakiś człowiek i miał w ręku również lornetkę. Zdjąłem więc kapelusz i dałem odpowiednie znaki, na co mi tak samo odpowiedział, poczem zlazł z drzewa i pobiegł w dół. Niebawem mogłem już gołem okiem dostrzedz osiem postaci, które wyszły z zagłębienia i zatrzymały się, oczekując na nas. Wreszcie kilku podeszło naprzeciw, a wśród nich poznałem Kees Uysa, który był zdziwiony mojem przybyciem.
— To pan? czy możliwe!... Co pana tu sprowadza? W jaki sposób dostałeś się tutaj tak prędko. Przypuszczam, że nic tam złego się nie stało?
— No, było wcale niedobrze, ale na szczęście jakoś się z tego wybrnęło.
— A kogóż to pan pojmałeś?
— Jeńca, którego właśnie w wasze oddać chcę ręce. Chodźmy; opowiem całą rzecz wobec wszystkich.
Uys przedstawił mię towarzyszom, którzy powitali mię uprzejmie, poczem wzięliśmy Anglika w środek i udaliśmy się w dół, pozostawiając Kwimba na miejscu, by pilnował naszych koni.
W zacisznej kotlince siedzieli, rozprawiając o czemś, czterej mężczyźni. Byli tak przejęci ważnością swojej rozmowy, że nawet nie zwrócili uwagi na przybycie obcych. Wśród nich wyróżniał się wysoki, smukły, ale potężnie zbudowany Kafr. Był to brat Sikukuniego, Sami, jak to odrazu zmiarkowałem. Towarzyszył mu, jako przyboczny, również okazałej postaci murzyn Zingen; trzecim był van Hoorst, a czwartym... Jan van Helmers. Ten przewyższał mię wzrostem o całą głowę i odpowiednio do tego potężniejszą odznaczał się budową ciała. Na plecach miał zarzuconą skórę lamparcią, niby płaszcz królewski, co dodawało mu jeszcze bardziej powagi i uroku. Z oczu natomiast nie wyglądał surowo, i poznać było można odrazu, że to człowiek łagodny, uprzejmy i nawskróś szlachetny.
Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/475
Ta strona została skorygowana.
— 433 —