na koniach do farmy Jana. Rozpatrzcie się, czy nie pozostał tu jaki koń dla mego służącego i dla Anglika. Ja tymczasem oddalę się jeszcze na parę minut. Zaczekajcie tu na mnie!
Pobiegłem, gdzie były nasze konie, a dosiadłszy swego rumaka, pocwałowałem co sił na równinę. Po dziesięciu minutach zatrzymałem się, zsiadłem i przyłożyłem ucho do ziemi. Przypuszczenia nie zawiodły mię: ucho wyczuło z ziemi głuchy tętent kopyt końskich w oddali; nieprzyjaciel pędził w kierunku farmy.
Chociaż było ich zaledwie kilkunastu, jednak opiekujący się farmą sąsiedzi w razie napadu mieliby rozprawę wcale niebezpieczną, i należało coprędzej śpieszyć im z pomocą.
Wróciłem niezwłocznie do towarzyszów. Obstąpili oni naokoło Anglika, który błagał o wypuszczenie go na wolność, ale nadaremnie. Wypuszczenie go teraz byłoby wielkim błędem, gdyż ostrzegłby niezawodnie nieprzyjaciela o naszych zamiarach co do pochwycenia transportu broni.
Ponieważ trzy konie Zulów wpadły nam w ręce, więc jednego z nich przeznaczyłem dla sir Grey’a, aby mógł jechać wygodniej i wraz z Kwimbą nadążyć za nami.
Zaledwiem oświadczył towarzyszom, że Zulowie pojechali w kierunku farmy, Jan skoczył na siodło i zawołał:
— Mynheers, za mną! ani chwilki zwłoki!
— O, nie! — zaoponowałem, — musimy tu odpocząć; konie są bardzo pomęczone; trzeba im dać jeść i napoić je, gdyż inaczej niepodobna, aby odpowiedziały zadaniu, jakie je czeka.
— Może i słusznie pan mówisz. Niech konie odpoczną, ale nie dłużej nad pół godziny.
I poprowadził swego wierzchowca do poblizkiego potoku, a ja rzekłem do Kwimba:
— Napój i ty nasze konie.
— Dobrze, mynheer. Koń musi źreć i pić, ale Kwimbo ma nie dwa koń, ale trzy koń.
Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/484
Ta strona została skorygowana.
— 442 —