kolana, obiema rękoma uwiązywał łańcuch do słupka w sztachetach.
— No, już niema strachu — rzekł. — Uwiązałem go i niech się wysapie do rana. W dzień można go już wzrokiem opanować. Czy skaleczył pana?
— Mam ranę na ramieniu od pazurów.
— Trzeba natychmiast ją opatrzyć. Źle zrobiłem, że, wypuszczając drapieżcę, nie przewidziałem takiego wypadku. Ale też, przetrzebił nam nieprzyjaciół...
Poszliśmy ku domowi. Na wezwanie Jana otwarto drzwi.
— Co słychać z nieprzyjacielem? — zapytał baas Jeremiasz.
— Dwóch tylko uciekło; reszta zapewne poległa. Musimy przeszukać ogród.
Już mieliśmy wyjść do sieni, gdy wtem za bramą dał się słyszeć tętent kopyt i przeraźliwy krzyk:
— Oj, aj, ej! mynheer! na pomoc! Zly duch chce zjeść Kwimba i koń. Gwaltu! ratujcie!
Jan pobiegł ku bramie właśnie w chwili, gdy na dziedziniec przygalopował na koniu Kwimbo. Za nim biegły luzem dwa konie, a na końcu... struś.
— Och, mynheer! zastrzelić tego czart. Czart chce zjeść Kwimbo! Kwimbo chce żyć — błagał przerażony Kafr, wskazując poza siebie.
Baas Jeremiasz stał we drzwiach z latarnią w ręku, i smuga światła padała daleko na dziedziniec, można więc było stwierdzić, jaki to czart zaczepił Kwimbę. Widocznie struś przedostał się przez wyłom na zewnątrz farmy i natknął się na nadjeżdżającego Kwimba. W ciemności nie mógł Kafr oczywiście zobaczyć, co to za wróg, i wziął go za „dyabła“. Teraz, spostrzegłszy, co to za dyabeł, i nie chcąc tracić w oczach naszych opinii bohatera, zeskoczył szybko z konia, chwycił dzidę i zagrodził sobą drogę strusiowi. Przerachował się jednak, — bo oto rozdrażniony ptak nie dał się zapraszać do zapasów i, rzuciwszy się z impetem na przeciwnika, powalił go odrazu na ziemię i począł bić skrzydłami z całej siły.
Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/490
Ta strona została skorygowana.
— 448 —