— Jakto? nie bałeś się pan zapuszczać aż w tamte strony? — zapytał mię zdumiony.
— Owszem, byłem tam, i Jan was dokładniej o tem objaśni — odrzekłem, nie chcąc rozgadywać się o szczegółach. — Proszę — dodałem, — panowie będą łaskawi za mną.
I przy tych słowach ruszyłem naprzód, a cała kawalkata podążyła za mną. Naturalnie w takich warukach mogli mię obejrzeć od stóp do głów i po chwili dowódca zbliżył się do mnie, pytając troskliwie:
— Raniony pan jesteś, jak widzę?
— Tak.
— Z postrzału?
— Nie. Lampart Jana rzucił się na mnie.
— Ach! że też pan nie miałeś się na ostrożności! Choć zwierz jest prawie oswojony i dobrze odżywiany, ale zawsze to kocia natura... Nie można mu zbytnio ufać. Domownikom nie zrobi nic złego; obcy muszą być ostrożni. Czy wiadomo panu, w jaki sposób neef Jan posiadł tego drapieżnika?
— Nie pytałem.
— Było to przed pięcioma laty, a więc Jan liczył wówczas lat siedemnaście. Otóż pewnego dnia wybrał się w las po drzewo na jakieś narzędzia, i nagle zaskoczyła go burza z ulewnym deszczem. Rozejrzał się, szukając schronienia, i znalazł jakąś szczelinę skalną. Lecz zaledwie się w niej ukrył, posłyszał w głębi groty jakiś szmer. Polazł dalej, by sprawdzić, co ów szmer spowodowało, i natknął się na młodego, ale silnego już lamparta, który, przysiadłszy do ziemi, cofał się zwolna, by się odsadzić i skoczyć na młodzieńca. Na dobitek, zjawiła się też z zewnątrz lamparcica. Jak się to stało, nie wiem dokładnie; dość, że Jan gołemi rękoma potrafił się obronić i pochwycić żywcem młodego, a starą bestyę chwycił za gardło i udusił. Z tej to właśnie lamparcicy nosi do dziś skórę na sobie, a młodego zabrał do domu i oswoił.
— Podobno ma to być dobry stróż całej farmy.
Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/494
Ta strona została skorygowana.
— 452 —