Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/50

Ta strona została skorygowana.
—   36   —

wobec tak nagłego zwrotu w jego postępowaniu, sądziliśmy, że sobie z nas zażartował. Obiegliśmy więc wyspę w poszukiwaniu jakichkolwiek śladów owej wymordowanej gromadki chrześcijan, aleśmy nie natrafili na nic, coby potwierdzało słowa sendadora, i dopiero wówczas przyszliśmy do wniosku, że zostaliśmy tu w podstępny sposób zwabieni na pewną zgubę. Obmyślaliśmy właśnie, w jakiby sposób stąd się wydostać, gdy niebo was nam zesłało na ratunek. Oby więc Bóg pozwolił nam odwdzięczyć się godnie za przyniesioną pomoc!
— O tem potem, przyjaciele; teraz trzeba wracać co prędzej na ląd, wsiadajcie przeto na tratwę.
W kilka minut wszyscy znaleźliśmy się na tratwie, przyczem kazałem im dla utrzymania jej równowagi położyć się na brzuchach, a paru chwyciło za żerdzie, ja zaś z kilku towarzyszami uklękliśmy po bokach tratwy z karabinami, gotowymi do strzału na wypadek, gdyby aligatory były bardzo natarczywe. Tratwa, obciążona sporą gromadką ludzi, zagłębiła się znacznie, i oczywiście, zwabione jej ruchem aligatory, pociągnęły tuż za nią całą ławą. Ale wnet odstraszyły ich nasze strzały, więc potwory oddaliły się szybko, trzymając się już w pewnej odległości, aż dobiliśmy do lądu.
Na razie obawiałem się, czy przypadkiem Indyanie nie wypłatali nam figla i nie zabrali pozostawionych bez dozoru koni. Na szczęście jednak obawy moje okazały się płonnemi. Postanowiliśmy tedy naradzić się, co czynić dalej.
Oswobodzeni przez nas z pułapki w liczbie dwudziestu osadnicy domagali się, abyśmy natychmiast przedsięwzięli krok i w celu uratowania ich rodzin. Mojem zdaniem jednak należało tu postępować rozważnie, nie gorączkując się zbytnio, aby sprawy nie po psuć. Oczywiście należało przedewszystkiem pokrzyżować plany sendadora. Gdybyśmy go dopędzili jeszcze przed napadem, sprawa byłaby o wiele łatwiejsza, niż później, gdy wypadnie zmierzyć się z bandą Indyan.