się tam trzy konie, niezawodnie będące własnością Anglików, gdyż Kafrowie byli wszyscy pieszo.
Mogliśmy wprawdzie całym naszym oddziałem napaść na obozujących i znieść ich do szczętu, — że jednak przeciwnicy pokładli się najspokojniej do snu, nie ustawiwszy nawet warty, więc rozlew krwi byłby tu zbyteczny, bo i bez niego mieliśmy ich prawie w rękach. Poszliśmy więc prosto w kierunku ogniska najzupełniej otwarcie, rozmawiając nawet głośno ze sobą, wskutek czego zbudził się jeden z Zulów i narobił hałasu. Wokamgnieniu porwali się na nogi inni, chwytając za broń. Anglicy mieli swoje legowisko nieco opodal od Kafrów. Przystąpiłem wprost do nich:
— Good evening, panie poruczniku Klintok. Czy mogę panu przeszkodzić na chwilę w wypoczynku?
Anglik stropił się tem zapytaniem, nie wiedząc, czy ma przed sobą wroga, czy też przyjaciela.
— Pan mię zna? Kto pan jesteś? Skąd pan przychodzisz i poco?
— Za wiele pytań naraz, sir. Odpowiem panu krótko: chciałem tylko oświadczyć panu ukłony od niejakiego Hilberta G rey’a...
— Co? Grey’a? Gdzież on jest? — przerwał mi żywo.
— Dostał się do niewoli u Boerów.
— Do niewoli? I pan się z nim widziałeś? Należysz więc pan do Holendrów?
— Holendrem nie jestem, ale też nie kryję się z tem, że stoję po ich stronie. Miałem nawet przyjemność zabrać sir Grey’a do niewoli osobiście.
Na te słowa oficer ustawił się ze swoimi dwoma towarzyszami w takiej pozycyi, aby nam zagrodzić odwrót.
— A! jeżeli tak, to ja was zabieram do niewoli.
— Owszem, nie mamy nic przeciwko temu, bo przy tej sposobności będziemy się mogli przekonać naocznie, w jaki sposób dotrzymacie zobowiązań kontraktowych co do dostarczenia broni Zulom.
Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/508
Ta strona została skorygowana.
— 466 —