Ruszyliśmy tedy w drogę. Ponieważ na nas trzydziestu mieliśmy tylko dziesięć koni, więc urządziliśmy się w taki sposób, że naprzemiany dziesięciu jechało, a dwudziestu szło pieszo, i co pewien czas zarządzałem zmianę kawaleryi. Wędrowanie pieszo wśród wysokiej trawy i zarośli nie należało do rzeczy łatwych i zbyt przyjemnych, ale nie było innej rady. Zresztą od czasu do czasu teren zmieniał się, stając się dogodniejszym, i maszerowało się doskonale.
Szedłem obok Peny i rozmawialiśmy na temat naszych podróży po Meksyku, poczem opowiedział mi o swoich wyprawach. Był on emigrantem europejskim; przyjechał do Ameryki w nadziei wzbogacenia się, i istotnie szczęście mu sprzyjało, gdyż trafił w północnych Kordylierach na żyłę złota, której jednak nie eksploatował, lecz odprzedał za grube pieniądze, wzbogacając się niemal w jednej chwili. Opowiadał mi o przerozmaitych przygodach, jakie w swych podróżach przechodził, — ja zaś opowiedziałem mu następnie o swoich awanturach, doznanych w ciągu krótkiego mego pobytu w krajach Ameryki południowej — i na tej pogawędce czas zbiegł nam tak szybko, żeśmy się ani spostrzegli, jak zmierzchać poczęło.
Nagle Pena zatrzymał się i rzekł z ukontentowaniem:
— Patrz pan! droga do krzyża! Nie myliłem się.
— Co? jaka droga? — zapytałem. — Toż to wygląda na suche koryto rzeki.
— I tak jest w istocie. W porze deszczowej spada z gór olbrzymia masa wody, która nie może się pomieścić w Rio Salado i szuka sobie ujścia w nadrzecznych zagłębieniach gruntu, tworząc rozliczne ramiona i odnogi. Potem woda z tych wyżłobień odpływa, i wysychają one zupełnie. Otóż to zagłębienie, w którem się teraz znajdujemy, prowadzi aż do krzyża.
— Czy można tędy przejechać wozem?
— Z pewnością. To jest zresztą jedyna droga do krzyża.
Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/51
Ta strona została skorygowana.
— 37 —