skoczony nagle, wahał się, co mu uczynić wypada. Teraz jednak jakby się namyślił, bo zmienił odrazu ton i, zwróciwszy się do Kafrów, krzyknął gromko:
— Powiązać ich!
— O, nie, sir Mac Klintok! nie tak ostro! Widocznie jesteś pan bardzo niedoświadczony, skoro przypuszczasz, że my, zjawiając się w takich warunkach w pańskim obozie, nie jesteśmy dostatecznie zabezpieczeni.
I to rzekłszy, już miałem go chwycić za kołnierz, mimo dokuczliwej rany w ramieniu, gdy w tejże sekundzie uprzedził mię Jan, złapawszy jedną ręką jednego, a drugą drugiego tak skutecznie, że obaj już leżeli na ziemi; z trzecim uporał się równie zwinnie Sami. Wśród Kafrów zapanował straszny popłoch, Boerowie bowiem w stosownej chwili ze zbocza wąwozu dali salwę, po której Zulowie rozpierzchli się, jak zające.
W kilka minut później ja z towarzyszami siedzieliśmy przy ognisku w miejscu Anglików, którzy leżeli opodal, powiązani, jak barany.
O świcie, pogrzebawszy kilku poległych, których dosięgły kule boerskie, sprowadziliśmy do tego nowego obozu konie nasze, gdyż uradzono pozostać tu do nadejścia transportu, i rozstawiliśmy na wynioślejszych miejscach straże, by nam zawczasu dały znać o pojawieniu się oddziału, transportującego broń i amunicyę.
Z początku Sami był nieco w obawie, aby przy dłuższym postoju w tej kotlinie nie odkryto przypadkiem jego kopalni dyamentów. Boerowie jednak tak byli zajęci sprawami wojennemi, że ani im się śniły badania geologiczne okolicy.
Zauważyłem natomiast, że mój Kwimbo był jakiś smutny. Już podczas marszu z farmy stracił na minie, co mię nieco zainteresowało. Przywołałem go tedy do siebie i na uboczu zapytałem o powód smutku.
— Kwimbo jest smutny i będzie smutny do śmierci. Kwimbo nigdy się już nie zaśmieje.
— Dlaczego? co się stało?
Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/510
Ta strona została skorygowana.
— 468 —