Rozstaliśmy się, ciągnąc w dół, i wieczorem przybyliśmy do owego wylotu, gdzie mieli być ukryci Zulowie. Przeszukaliśmy okolicę, aleśmy ich nie znaleźli.
Na głównej pozycyi armii stanęliśmy rano, jadąc oczywiście bez wypoczynku całą noc.
Teraz dopiero miałem sposobność przekonać się, jaką czcią otaczali Boerowie moich towarzyszów, jak serdecznie i z jakimi honorami witano ich wpośród siebie.
Uys objął natychmiast naczelne dowództwo, wysyłając oddział Boerów przeciw Zulom, którzy obsadzili Kleipass. Następnie wezwał starszyznę na naradę, w której jednak ja udziału nie brałem, choć pewien jej punkt dotyczył i mojej osoby. Oto dowódca zamianował mię komendantem oddziału, złożonego z dwustu partyzantów pieszych, i polecił, abym wyruszył natychmiast do Groote Kloof dla zajęcia jej jeszcze przed przybyciem Zulów.
Ucieszyło mię to ogromnie, bo z jednej strony był to dowód wielkiego do mnie zaufania, a z drugiej zyskałem możność służenia sympatycznej dla mnie i słusznej sprawie Boerów.
Uys wtajemniczył mię wobec tego w cały pian akcyi. Broń i amunicyę zaraz po jej dostarczeniu na miejsce postanowiono rozdzielić pomiędzy Boerów, a następnie obsadzić Zwarten-Rivier i rzucić się na nieprzyjaciela, nie czekając na zaczepkę z jego strony. Mając na widoku zmniejszenie oporu nieprzyjaciela i, co za tem idzie, rozlewu krwi, poradziłem, aby puścić między Zulów pogłoskę, że Sami jest wśród Boerów i że każdemu, kto przejdzie dobrowolnie na jego stronę, będzie wymierzona nagroda. Uys uznał ten pomysł za dobry i natychmiast przedsięwziął uskutecznienie go.
Na czele dwustu ludzi wyruszyłem niezwłocznie we wskazanym kierunku. Kwimbo nie posiadał się z radości, że spotkał mię taki zaszczyt. Nazywał mię pułkownikiem, a siebie uważał za adjutanta.
Przybywszy do Groote-Kloof, stwierdziłem, że nie
Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/517
Ta strona została skorygowana.
— 475 —