— Już? sprawiliście się tak prędko? Gdzie znajdują się kobiety i dzieci?
— Poniżej na wozach.
— A więc stało się istotnie tak, jak...
Urwał zdanie, gdyż zbliżyłem się do niego na taką odległość, iż mógł poznać, że to nie sendador.
— Któż to?... — szepnął tylko i zamierzał zawrócić do nory, gdy nagle chwyciłem go prawą ręką za gardło, by nie mógł krzyczeć, lewą zaś wyjąłem mu nóż z za pasa.
Gomez był dosyć słaby, więc nie dziw, że w silnych mych rękach aż przyklęknął do ziemi, ja zaś, nie tracąc czasu, przyłożyłem mu nóż do piersi i zagroziłem:
— Jedno głośniejsze słowo, a przebiję!
— Będę mill!... — wykrztusił z trudnością, bo tchu mu brakowało.
— No, dobrze. Mogę więc panu pozwolić na odetchnięcie, ale ostrzegam raz jeszcze, że nie żartuję! Proszę dać ręce w tył!
Indyanin posłuchał bez wahania, a gdy się nachyliłem nad nim, by związać mu ręce, szepnął:
— Sennor! ach, to jesteś sennor!...
— Powiedziałem przecie panu, że przybędę tutaj.
— Tak, tak... Skoro pan tu jesteś, to wszystko na nic! Jesteśmy zgubieni!
— Co pan rozumie pod słowem „wszystko“?
— Coś, o czem pan dowiedzieć się nie powinien.
— Słusznie, ale gdybym tak naprzykład wiedział już o tem „wszystkiem“?
— To niemożliwe!...
Pociągnąłem go za sobą wstecz w takie miejsce, skąd można było mieć na oku wejście do podziemia, a związawszy swemu jeńcowi nogi, usiadłem koło niego.
— Dlaczego pan się uwziął na mnie? — zapytał po chwili.
— Co pan chce ze mną uczynić?
— Będzie to zależało od tego, jak się pan względem nas zachowasz.
Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/58
Ta strona została skorygowana.
— 42 —