Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/100

Ta strona została przepisana.

— Ponieważ obsługuję podróżnych.
— Aha! Czy jesteś Arabem?
— Tak, z plemienia Maazeh.
— Jak długo służysz na tym statku?
— Od roku przeszło.
— Dobrze! Przynieś mi rzeczy! Jeśli będę z ciebie zadowolony, otrzymasz obfity bakszysz.
Zależało mi teraz na tem, aby ten człowiek nie miał czasu zawiadomić drugich o danych mi odpowiedziach. Wyszedłem więc na pokład. Reis stał w tyle obok sternika; przystąpiłem do niego i zadałem mu kilka pytań, odnoszących się do moich praw i obowiązków jako podróżnego. Potem spytałem, czyby nie zechciał przeznaczyć mi kogoś do małych posług. Reis odpowiedział, nie przeczuwając niczego:
— Ten człowiek już przeznaczony. On zaniósł już do kajuty twoje rzeczy i znajduje się w niej jeszcze.
— Jak się nazywa?
— Barik.
— Czy to Beduin?
— Nie. Pochodzi z Minieh.
— Czy wierny i godzien zaufania? Jak długo jest na tym statku?
— Już od czterech miesięcy.
Wiedziałem dość. Ten upiór numer trzeci okłamał mnie i nie był nawet na tyle ostrożny, żeby omówić z załogą personalia. Nie ulegało wątpliwości, że przybył na statek jedynie w tym celu, aby mi w drodze towarzyszyć. Uderzyło mnie to, że bawił jeszcze w kajucie; czego tam szukał? Zbliżyłem się ostrożnie, nie chcąc go spłoszyć przedwcześnie, a potem wszedłem szybko: do środka. Dzieci siedziały i obgryzały kilka daktyli, które im dał, by ich uwagę zaprzątnąć, a sam trzymał rękę w wewnętrznej kieszeni mego haika, chcąc widocznie zbadać jej zawartość. Udałem, że tego nie zauważyłem i dałem mu jakieś drobne polecenie, z którem się musiał oddalić.
Jakże uzasadnione były moje obawy! Teraz zacho-