Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/101

Ta strona została przepisana.

dziło pytanie, jakie polecenie otrzymał od Abd el Baraka. Może otrzymał rozkaz, aby mię w drodze zamordował? Tej ostateczności nie chciałem jeszcze przypuszczać. Prawdopodobniejsze było to, że miał mi wykraść dokumenty i może teraz właśnie szukał ich w kieszeni haika. Bądź co bądź nie znajdowałem się w położeniu godnem zazdrości i byłoby mi najprzyjemniej, gdybym mógł „Dahabijeh“ bezzwłocznie opuścić. Postanowiłem zmienić okręt przy najbliższej sposobności, co zresztą wielkich trudności nie przedstawiało, statki te bowiem przybijają prawie regularnie co wieczora do jakiejś przystani i zawsze znajdzie się ich tam kilka. Nie sądziłem przytem, żeby niebezpieczeństwo dziś już miało mi zagrażać. Zaniechałem narazie rozmyślań i zabrałem się do urządzenia mego małego pływającego gospodarstwa domowego. Należało przedewszystkiem zabezpieczyć żywność przed szczurami, będącymi prawdziwą plagą tych statków. W czasie tego zajęcia wpadła mi w rękę paczka tytoniu. Otworzyłem ją i znalazłem na wierzchu papier złożony, a na nim napis: „pańskie koszta podróży do Sijut“. Pakiet był dosyć ciężki; kiedy go rozwinąłem, zamigotało przedemną dwadzieścia suwerenów, czyli przeszło pięćset koron. Mój gruby Murad Nassyr był sobie wcale niezłym Turkiem. Mieliśmy wprawdzie bardzo odmienne przekonania religijne, natomiast w kwestyach pieniężnych panowała widocznie między nami wzruszająca harmonia. Zachodziło tylko pytanie, do jakich usług chciał mnie tem zobowiązać. Wciąż jeszcze Nassyra podejrzewałem, że prowadzi takie interesy, na jakie zgodzić będzie mi się trudno. Jego twarz przybierała czasem wyraz taki, jaki można zauważyć tylko u ludzi, dla których każda droga dobra, jeśli prowadzi do celu. Jego zachowanie się wobec mnie było niewątpliwie skutkiem pewnej sympatyi, to przyznać musiałem, równocześnie jednak przypuszczałem, że wiele także dałoby się wyjaśnić jego egoistyczną rachubą. Tego egoizmu jednak nie mogłem mu brać za złe, bo każdy