Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/104

Ta strona została przepisana.

znajdują się tu liczne w gruzy zapadłe bazary i ruiny dawnych will mameluckich, wreszcie kilka kawiarń, których próg jednak niechętnie przestępuje noga Europejczyka. W Gizeh postanowiłem nocować nie na lądzie, lecz na statku, musiałem się jednak maskować i udawać, że chcę opuścić żaglowiec. To też, gdy Dahabieh przybiła do brzegu, zarzuciłem na siebie haik, wziąłem dzieci murzynów za ręce i udawałem, jakbym miał zamiar wyruszyć. W tej chwili zbliżył się szybko reis i zapytał:
— Z jakimi się pan nosi zamiarami? Czy chcesz wysiąść, effendi, ażeby przespać się w Gizeh?
— Tak.
— Nie znajdziesz tam noclegu.
— Czemu nie? Płacę dobrze, więc przyjmą mnie w każdym domu.
— Ale my odpłyniemy bardzo wcześnie i jeśli zaśpisz, zostaniesz tutaj!
— Tego się nie obawiam, gdyż zawiadomię cię, gdzie będę i będziesz mógł po mnie posłać.
— Posyłać po ciebie nie mogę. Muszę uważać na wiatr poranny i odpłynąć natychmiast, skoro tylko wiać zacznie.
— Wszak przysłanie kogoś do mnie byłoby zwłoką zaledwie kilku minut.
— Nawet tak krótkiego czasu nie mogę marnować.
— Cóż cię teraz tak nagli, skoro przybiłeś tu do brzegu, chociaż mogłeś jechać dalej?
— Jestem reisem i nie mam obowiązku wyłuszczać ci moich powodów. Chcesz iść, to idź, lecz nie każę cię wołać. Jeśli zobaczę, że gwiazdy świecą dość jasno, odpłynę nawet przed północą i trudno ci będzie nas dogonić.
— W takim razie muszę poddać się twojej woli i zostać tutaj. Niech ci Allah wynagrodzi uprzejmość, z jaką obchodzisz się z podróżnymi!
— Powiedziałem to tonem niechęci i pokazałem