kajutę zamknąć od pokładu. Zaledwie to uczynił, zgasiłem glinianą lampkę, ażeby nie widziano mnie w ciemności, podniosłem rogóżę i wyjrzałem za nim. Wprawne oczy moje patrzyły bystrzej, aniżeli oczy Arabów. Domyślałem się, że służący zawiadomi zaraz tamtych poczciwców o tem, co powiedziałem.
Na całym pokładzie nie było ani jednego światła. Zastępy gwiazd nie ukazały się jeszcze i tylko kilka ich zwiastunów migotało na niebie, nie mogąc rozjaśnić panujących ciemności. Nie objąłem wzrokiem całego pokładu, wiedziałem jednak, że w pobliżu mojej kajuty leżało kilka obszytych łykowemi rogóżami tobołów z tytoniem, przeznaczonych na południe. Przypełznąłem więc tam na rękach i kolanach, jak mogłem najszybciej. Przypuszczenie moje sprawdziło się, kiedym się bowiem zbliżył, usłyszałem rozmowę. Na prawo stał oparty o toboł jeden człowiek, a drugi stał obok niego. Posunąłem się nieco na lewo i położyłem się po drugiej stronie tobołów. Usłyszałem przytem, jak jeden mówił do drugiego:
— Zaczekaj jeszcze! Nie należy dwa razy mówić o jednej rzeczy, skoro można powiedzieć raz tylko. Reis wkrótce nadejdzie:
— Gdzie on jest?
— Na brzegu. Udał się tam, chcąc przytwierdzić latarnię, aby muzabir[1], który ma przyjść, nie potrzebował się błąkać.
Był to sternik i mój służący kajutowy. A zatem na lądzie wywieszono latarnię na znak dla kuglarza. Na co im ten człowiek potrzebny? Czy on tutejszy, czy też przybył z Kairu? Ciekawym wreszcie, czy sprowadzają go ze względu na mnie, czy też po to, aby zabawiał załogę? Takim ludziom darowują zazwyczaj koszta podróży, jako zapłatę za sztuczki.
Ponieważ leżałem na podłodze, a obramowanie pokładu sięgało prawie do wysokości moich piersi,
- ↑ Kuglarz.