Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/111

Ta strona została przepisana.

wolno ci o tem mówić? Te trzy pisma, które mu mamy zabrać, muszą mieć wielkie znaczenie. Znasz ich treść?
— Nie. Muzabir będzie je znał, gdyż musi przeczytać i zbadać te papiery, czy są prawdziwe. Ich tajemnicy mokkadem mi nie powierzył, ponieważ...
Przerwano mu. Na statek wszedł człowiek, trzymający latarnię, prawdopodobnie muzabir, czyli oczekiwany kuglarz i złodziej kieszonkowy. Zabrał z dołu latarnię na statek. Świecąc nią dokoła, zobaczył trzech ludzi, zbliżył się do nich i pozdrowił ich słowy:
— Massik bilchair![1]
— Ahla wa zahla wa marhaba![2] — odpowiedział reis.
— Marhaba! — powtórzyli obaj pozostali.

Zwykle mówi się tylko samo słowo: Marhaba, co oznacza „witaj“. To, że kapitan użył całej rozwlekłej formuły, było dowodem wielkiego szacunku, jakim otaczał tego największego złodzieja kieszonkowego w Egipcie. Musiałem się przypatrzyć temu kuglarzowi i opryszkowi. Postawił on latarnię na najbliższym tobole tytoniu i światło jej padło jasno na jego twarz i całą postać. Był on w wieku mokkadema, miał tę samą cerę i rysy murzyńskie. Był jednak niższego wzrostu, niż Abd el Barak, ale za to daleko szerszy w plecach. Człowiek ten był conajmniej taki silny, jak jego czcigodny mokkadem, który się nim posługiwał, tylko o wiele zręczniejszy od niego. Miał na sobie długą ciemną koszulę przewiązaną sznurkiem, za którym tkwił nóż. Na nogach miał słomiane sandały. Było to ubranie człowieka ubogiego, ubóstwu jego jednak przeczyły ciężkie złote kolczyki, zwisające z uszu i drogocenne pierścienie z iskrzącymi się kamieniami, które na ciemnych palcach połyskiwały, a których było przynajmniej dziesięć. W głosie jego brzmiała duma i pewność siebie, zwłaszcza kiedy zapytał:

  1. Dobry wieczór!
  2. Życzę ci wielkiej rodziny, obszaru i lekkości!