Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/12

Ta strona została przepisana.

a jednak mieszkać w Kairze, trzeba się ulokować w domu prywatnym i być codzień, ba, nawet co godzina ofiarą oszustwa i zdzierstwa ze strony krajowców, jeśli się nie zna dokładnie miejscowych stosunków i jako tako języka arabskiego. Na uczciwość tłómaczów i służących liczyć nie można. Nawet taki służący, któremuby się mogło powierzyć majątek i być pewnym, że z niego nic nie zginie, przy każdym zakupie oszuka swego pana na kilka para lub piastrów, co, rzecz prosta, z czasem tworzy wcale pokaźną sumę. Z tłómaczami jest jeszcze gorzej. Ilekroć obcy przybysz pójdzie z dragomanem do bazaru, a sam nie zna języka, może być pewny, że dragoman jest w porozumieniu z każdym kupcem i, dopomógłszy mu obedrzeć swego klienta, odbierze potem swój udział w zysku. To też każdy obeznany z krajem ofiarowuje zazwyczaj trzecią część ceny, której od niego za towar żądają. Dla sprawdzenia zasady ogólnie przyjętego tu względem przybyszów zdzierstwa, pewien Francuz, władający językiem arabskim, udając jednak, że go nie rozumie, wziął ze sobą dragomana i udał się z nim po zakupy. Zaledwie weszli do jednego z kupców, już handlarz przed podaniem jeszcze klientowi zwyczajowej filiżanki kawy odezwał się do tłómacza: „No, bracie, trzeba tę świnię chrześcijańską oskrobać; dam mu towar sheffieldzki, a niech płaci za damasceński“. Usłyszawszy to Francuz, oświadczył handlarzowi najpiękniejszą arabszczyzną, że ani świnią nie jest, ani też nic tu nie kupi, i ku wielkiemu zdziwieniu tak kupca, jak i dragomana, wyszedł wzburzony ze sklepu.
Pewien słynny podróżnik pisze: „Dawniej trzeba było samemu starać się tu o wszelkie potrzeby życia i, wszedłszy w rolę kucharki, kupować na rynku ryż, groch, mięso wędzone, drób i inne wiktuały, wyliczone zazwyczaj w podręcznikach podróżniczych. Od kilku lat ten kłopot bierze na siebie dragoman, jakoteż załatwia wiele innych rzeczy. Należy tylko zawrzeć z nim umowę, mocą której obowiązany jest podać to a to na śnia-