Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/120

Ta strona została przepisana.

— Tam na przodzie w komórce.
Wskazał na dziób okrętu, gdzie znajdowała się skrzynia z desek, podobna do szafy. Wziąłem bez ceremonii latarnię, poszedłem tam, otworzyłem szatę i zobaczyłem dwa żelazne naczynia oraz zapas smoły. Napełniłem jedno z nich, zapaliłem od latarni kawałek smoły, którego płomień ogarnął wkrótce inne.
— A to co? Co ci wpadło do głowy? — zapytał reis, który poszedł za mną z obu towarzyszami.
— Zapytaj lepiej, co tamtemu wpadło do głowy — odparłem, wskazując na pomost, po którym właśnie przebiegała postać ludzka ku brzegowi. Kuglarz zamierzał widocznie powrócić. Stał już na desce, łączącej pokład z brzegiem, ale uciekł przed jasnością, którą rozlewał płomień smolny.
— Kto to jest? Kogo masz na myśli? Ja nic nie widzę! — rzekł reis, pomimo że musiał widzieć tę postać tak samo dobrze, jak ja.
— Jeśli nie wiesz istotnie, to ci powiem — zawołałem, zapalając drugą miskę smoły i niosąc ją ku sterowi. W ten sposób oświetliłem pokład w przeciągu dwu minut, czego nie wytargowałbym od reisa nawet w przeciągu godziny. Zszedłem następnie po wązkich schodach na dół i wciągnąłem na pokład pomost, do której to czynności zazwyczaj dwóch ludzi używano.
— Ależ, efiendi, jaki duch w ciebie wstąpił! — zawołał reis. — Na Allaha, nie wiemy, co z tobą począć i co myśleć o tobie!
Stał z obydwoma innymi pod masztem. Poszedłem do niego i odparłem:
— Jaki duch wstąpił we mnie? To tu widocznie są duchy. Właśnie chciał jeden z nich wrócić na statek, ale go ogień smolny przepłoszył. Przecież ten poczciwy sługa kajutowy myślał przedtem, że ja sam jestem widmem. A tymczasem on się teraz w widmo zamienił.
— A ty! — spodziewam się, że temu nie zaprzeczysz.