Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/133

Ta strona została przepisana.

Spojrzał na mnie szeroko rozwartemi oczyma i nic nie odpowiedział.
— Czy mam ci powiedzieć, że haremy w Konstantynopolu roją się od dziesięcio do czternastoletnich Czerkiesek, za które dziś płaci się po dwadzieścia talarów, a przedtem były ośm razy droższe? Ile tam musi być murzynów i murzynek? A jednak ambasady wysokiej Porty zapewniają nas, że handel niewolnikami już nie istnieje.
— A zatem ty, effendi, wiesz o tem wszystkiem, wiesz nawet znacznie lepiej i dokładniej ode mnie! — przyznał. — Wy, Europejczycy, wiecie rzeczywiście wszystko, wszystko.
— No, wiemy przynajmniej, że się policzy za mało, jeśli się przyjmie, że kraje sudańskie tracą rokrocznie przeszło milion ludzi w obławach na niewolników. Takie liczby musisz w swojej książce uwzględnić.
— Podam je; na Allaha, podam! Nie zapomnij tych liczb, gdyż podyktujesz mi je przy sposobności. Ale sam przerwałem sobie przedtem, mówiąc, że handel niewolnikami trwa w dalszym ciągu. Mnóstwo okrętów płynie z niewolnikami w dół Nilu. Posiadamy policyjne okręty, mające śledzić ten handel, lecz kapitanowie są nieuczciwi. Te psy łączą się z łowcami niewolników. Potrzeba więc sprawiedliwego i uczciwego człowieka, któryby gorliwie nad tą sprawą czuwał i ja nim jestem. Nazywam się Abd el Inzaf, sługa sprawiedliwości, zrozurmiałeś? Jestem zaś reisem effendina czyli kapitanem naszego pana. Od niedawna nim jestem, mimoto jednak już wszystkie łotry mnie znają, gdyż nie przepuszczę żadnemu, choćby mi ofiarował, nie wiem ile pieniędzy. Okręt mój nazywa się Esz Szahin[1]. Pędzi szybko, jak sokół i napada, jak sokół. Żadna Dahabieh, żaden sandał, żaden noker nie zdołają przed nim umknąć. Czy chcesz go widzieć?

— Jestem nawet bardzo ciekawy.

  1. Sokół.