Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/135

Ta strona została przepisana.

nie dozna zwłoki. Udaję się nad górny Nil do Chartumu i jeszcze dalej, więc przybiję w Sijut do brzegu. Odpływam stąd pojutrze; otóż pójdziesz do mnie na statek, oczywiście jako mój gość, gdyż dla zarobku podróżnych nie przewożę. Dobrze?
Kiedym się jakiś czas wahał, podał mi rękę i zawołał:
— Zgódźże się, bardzo cię o to proszę! Nie ja tobie, lecz ty mnie wyrządzisz przysługę.
— A zatem dobrze i oto moja ręka! Jadę z tobą do Sijut.
— Bardzo chętnie zabrałbym cię dalej z sobą, ale skoro masz czekać na przyjaciela, to musisz oczywiście danego mu przyrzeczenia dotrzymać. A teraz opowiadaj, co się tu stało!
— To nie wystarczy; muszę opowiedzieć więcej opowiedzieć i to, co przedtem zaszło, ty jednak nie będziesz miał czasu wysłuchać mnie do końca.
— Ja mam dziś dość czasu, gdyż muszę czekać, dopóki nie nadejdą majtkowie. Ciekawym, dlaczego ten drab wysłał wszystkich swoich ludzi ze statku!
— Tylko z mego powodu.
— Tak? Rzeczywiście? To podwaja moją ciekawość. A zatem od początku! Nie krępuj się! Mój sąsiad, to sternik ze „Sokoła”, a tamten z harapem, to mój ulubieniec, prawa ręka; zrobią wszystko, co każę. Już niejeden handlarz i właściciel niewolników poczuł na swoim grzbiecie tę moją szybką, chętną i dość silną rękę i w ten sposób poznał moje hasło: „Biada temu, kto krzywdę wyrządza“.
Nie opierałem się dłużej i zacząłem opowiadanie od chwili, kiedy mię Turek zawołał do kawiarni. Zajmującym był wyraz twarzy reisa effendiny, zdradzający, że z każdą chwilą rosła jego uwaga i coraz większe było jego zaciekawienie. Nie przerwał mi ani słowem, ani jednym okrzykiem; kiedy jednak doszedłem w opowiadaniu do chwili, w której podsłuchałem reisa i kiedy powiedziałem mu, co mówili i postanowili, położył mi rękę na ramieniu i przeprosił: