Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/137

Ta strona została przepisana.

Opowiadałem dalej; kiedy dobiegłem do końca, wrócił „ulubieniec“ i „prawa ręka“. Poustawiał on dziesięciu uzbrojonych ludzi w rozmaitych miejscach pokładu, gdzie pousiadali; ukryli się za wyższym pokładem, ażeby ich z brzegu nie można było zobaczyć. Następnie zbliżył się do nas i oznajmił:
— Emirze, statek obsadzony, ale kiedyśmy nadchodzili, stał tam pod drzewem człowiek, który się ostro wpatrywał w Dahabieh. Wydało mi się to podejrzanem i kazałem go pochwycić, zdołał jednak dość wcześnie umknąć. Jeśli Allah obdarzył mnie dobrymi oczyma, to mógłbym przysiądz, że to ten sam człowiek, którego widzieliśmy przedtem, zanim weszliśmy na okręt.
— A więc złodziej kieszonkowy? Jaka szkoda, że nam umknął! Teraz wie, w czyjem ręku znajduje się Dahabieh i już tu chyba nie przyjdzie. Jutro jednak będę w Kahirze i każę go pochwycić.
— Jeśli go znajdziesz! — wtrąciłem.
— O, ja go znajdę. Zaalarmuję całą policyę, a kędy się ten łotrzyk włóczy, o tem tam wiedzą dokładnie. A więc, effendi, już skończyłeś. Wiem, co się stało, lecz wiem jeszcze coś innego, a mianowicie, że jesteś człowiekiem, któregobym pragnął mieć na „Sokole“. Czy chcesz być moim porucznikiem?
— Niestety, to niemożebne.
— Ja wiem, dlaczego. Porucznik to nic, ale przecież nie mogę ci wprost zaproponować, żebyś dowodził moim „Sokołem“, ani też tego nie wypada mi mówić, że chciałbym być twoim podwładnym!
— Jedno i drugie chyba niepotrzebne; przypuszczam bowiem, że musisz już mieć porucznika.
— Oczywiście, że mam, ale zapytam cię przynajmniej, czy nie miałbyś ochoty towarzyszyć mi w drodze na górny Nil.
— Ochotę miałbym, lecz mi nie wolno.
— Z powodu tego Turka? Dałeś mu słowo? Musisz mu go dotrzymać, bo murzynów przyjął u siebie. Jak on się nazywa?