Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/138

Ta strona została przepisana.

— Murad Nassyr.
— A skąd pochodzi?
— Z Nifu obok Ismiru.
Popatrzył w milczeniu na dół; ponieważ mina jego nie bardzo mi się podobała, więc zapytałem:
— Czy go może znasz?
— Zdaje mi się, że słyszałem już kiedyś to nazwisko.
— Wymawiano je pochlebnie, czy nie?
— Nie! Nie mogę sobie przypomnieć dokładnie, ale zdaje mi się, że nie bardzo dodatni sąd o nim słyszałem. Może sobie o nim zresztą cośkolwiek wyraźniejszego przypomnę. Mamy czas, bo razem pojedziemy. Dajmy więc temu spokój, a zajmijmy się teraźniejszością. Gdyby sprawa twoja poszła drogą przepisaną, musiałbyś mimo wpływu konsula spędzić tutaj kika tygodni. Ponieważ jednak przyrzekłem ci, że tego unikniesz, nadam sprawie taki obrót, jaki uważam za najlepszy. Ciebie nie potrzeba nam wcale; wystarczy przyznanie się tych łotrów i kilku świadków, którzy to usłyszą i potem w sądzie powtórzą. Świadków mam, to moi ludzie.
— A więc sprawcy zostaną ukarani?
— Oczywiście! „Biada temu, kto krzywdzi innych!“
— I Barakowi, mokkademowi?
— Hm! Właśnie dlatego, że ten Abd el Barak jest mokkademem kadiriny, trudno będzie dobrać się do niego, gdyż nikt, nawet najpotężniejszy, nie zechce powaśnić się z tak potężnem bractwem. Znajdę jednak środki i drogi, by się do niego dostać z moją „prawą ręką*. Teraz zejdźmy na pokład, przesłucham tych trzech drabów.
Zeszliśmy po wspomnianych wązkich schodach, przyczem „prawa ręka“ i „ulubieniec“ wyjął karbacz z zapasa. Ten zacny sługa znał widocznie mocne i słabe strony swego energicznego pana, jako inkwizytora. Kiedyśmy się zbliżyli do masztu, pod którym siedzieli delikwenci, powstali wszyscy trzej ze swych