Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/140

Ta strona została przepisana.

— Czterej ludzie puścili go a „ulubieniec“ przeciągnął go jeszcze raz po plecach tak, że delikwent zerwał się z podłogi jak tylko mógł najszybciej. Emir spojrzał na reisa i rzekł:
— Znasz mnie i wiesz dobrze, jak ciebie lubię i jaką mam władzę nad tobą. Odpowiadaj dokładnie i rzetelnie, bo jak nie, to dostaniesz baty.
Tego chyba nigdy nie obiecywano starcowi, więc wybuchnął z gniewem:
— Emirze, ja jestem wiernym muzułmaninem, a nie niewolnikiem lub sługą, lecz dowódzcą na tej Dahabieh.
„Ulubieniec“ wiedział już, co czynić w takich wypadkach; nie zapytawszy nawet wzrokiem, przeciągnął starca w poczuciu swego majestatu tak silnie dwa razy po grzbiecie, że go już cała ochota do oporu odeszła.
— Tak! — zaaprobował emir, zadowolony z urzędowej gorliwości podwładnego. — Czy ktoś niewolnikiem, sługą, dowódzcą, muzułmaninem, czy poganinem, to wszystko jedno wobec Allaha, mnie i mego bata. Kto się sprzeciwia lub kłamie, musi nim dostać po grzbiecie. Od kiedy ten Birik z Minieh służy na twoim statku?
— Od dziś — odpowiedział z tłumioną złością.
— Kto go sprowadził?
— Mokkadem.
— Jakie obowiązki miał pełnić ten pachołek?
— Miał służyć temu obcemu effendiemu.
— Miał temu panu podchlebiać, aby go przyjął na służbę, a potem miał go wydać mokkademowi czyli śmierci?
— O tem nic nie wiem.
— Więc zapomniałeś, otóż wyrządzimy ci przysługę i dopomożemy pamięci.
Powalono reisa na ziemię, dostał on znowu batem ale tylko trzy razy, poczem przyznał się do tego, o co go pytano.
— Widzisz, jak szybko bat brak pamięci usuwa —