Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/141

Ta strona została przepisana.

rzekł emir. — Skóra hipopotama otwiera za pierwszem uderzeniem mięso cielesne i zatwardziałość serca. Masz leżeć tak dalej i odpowiadać. Czy wiedziałeś, że portfel ma być skradziony?
— No tak... wiedziałem — przyznał się z wahaniem.
— I przyłożyłeś ręki do tego?
— Nie... tak, oj tak! — krzyknął przeraźliwie, poczuwszy harap.
— Czy wiedziałeś, że effendi miał być zamordowany?
Przyznanie się nastąpiło dopiero po drugiem uderzeniu.
— Czy radziłeś tamtemu drabowi, aby go zabił dziś zaraz?
Reis milczał. Nie chciał powiedzieć tak, a bał się środka przymusowego, zwanego przez Turków „kyz“ a przez Arabów „karbacz“. Ale działalność „ulubieńca“ doprowadziła go rychło do tego, że się przyznał.
— Mógłbym pytać dalej, — rzekł emir — ale budzisz wstręt we mnie. Jesteś tchórzliwym psem, który ma odwagę popełnić grzech, a niema odwagi do niego się przyznać. Dusisz się w swojem własnem błocie. Oprzyjcie go o maszt! A teraz do sternika!
Człowiek ten drżał na sam widok tego, co się działo. Gdy usłyszał, że do niego mają się teraz zwrócić z okropnem pytaniem, padł na kolana i zaczął wrzeszczeć:
— O Allah, o nieba! Tylko nie bić! Ja zeznam wszystko, wszystko.
— Emirze! — poprosiłem reisa effendninę, — miejcie litość dla niego. On nie taki zły i musiał słuchać reisa. Podczas mego podsłuchiwania nie powiedział ani słowa, gdy potem zarzucałem im przewrotność, przyznał prawdę mym słowem. Dostał się w złe towarzystwo i to jest cała jego wina.
— Ten pan ma słuszność, effendi; on ma słuszność. Allah będzie mu błogosławił za te słowa! — lamentował tchórzliwie.