— To nie tylko możebne, lecz prawdziwe. Nie użyczył mi należnej gościny, chociaż przyprowadził mię tutaj reis effiendina, Achmed Abd el Inzaf.
— Ach, on! Maszałek go nienawidzi, bo reis efiendina obchodzi się z nim zawsze po grubijańsku. Gdyby polecenie pochodziło od kogoś innego, nie byłby tak źle z tobą postąpił. Skoro jednak obraził cię tak ciężko, nie mogę iść do niego. Jestem ci winien wielką wdzięczność i nie chciałbym cię puścić. Wybacz mi moją śmiałość, lecz proszę cię, oglądnij moje mieszkanie, a jeśli ci się spodoba, to sprawisz mi największą radość i zaszczyt, gdy w niem, jako gość mój, zostaniesz.
Powiedział to takim tonem, że odczułem, iż odmówienie jego prośbie byłoby dlań największą obelgą. Żona jego podniosła ku mnie złożone ręce, a syn powiedział:
— Zostań tu, panie! Głowa boli mnie bardzo, a ty pomożesz mi, gdyby się pogorszyło.
— No to dobrze; zostanę — odrzekłem. — Ten marszałek wyda wam rzeczy moje, które leżą jeszcze u niego. Spodziewam się jednak, że wam gość nie sprawi kłopotu.
— Kłopotu? O nie! — uspokoił mnie. — Ja nie jestem ubogi; jestem emir achor[1] baszy i mogę ci dać to samo, co otrzymałbyś był od marszałka. Pozwól, a pokażę ci teraz mieszkanie, wy zaś spieszcie do marszałka i przynieście rzeczy effendiego!
Rozkaz ten odnosił się do służących, którzy też oddalili się, by go wykonać. Koniuszy zaprowadził mnie przez kilka pokoi do pięknej narożnej komnaty, skąd jedne drzwi wiodły na dziedziniec, przez który wszedłem. Stary ucieszył się bardzo tem, że pokój mi się podobał, poczem przeprosił i oddalił się na kilka chwil, ażeby zająć się synem.
I tak znalazłem przecież mieszkanie w pałacu i to u człowieka stokroć sympatyczniejszego od bez-
- ↑ Koniuszy.