były to dzieci przeważnie. Oślepli z zapalenia, oczy im opuchły i w dodatku spokoju im nie dają muchy, których setki cisną się do ropą przepełnionych oczodołów.
— Tak — potwierdził. — Są setki takich dzieci. Siedzą one przy drogach, by przechodniów prosić o wsparcie.
— Jesteś bogaty, a prorok nakazuje dawać jałmużnę. jeśli chcesz przy pomocy mojej recepty wyzdrowieć, każ przyjść pięćdziesięciu takim biednym dzieciom do siebie i daruj każdemu z nich po piastrze. Co trzy miesiące powtórzysz to samo.
— Effendi, uczynię to, gdyż jestem pewien, że twój środek jest doskonały. Jesteś wielkim lekarzem a sława twoja zabrzmi we wszystkich krajach nad Nilem i daleko w głąb sąsiednich obszarów. Właśnie odczuwam pustkę w żołądku. Czy mogę pójść jeść?
— Tak, spiesz się, lecz nie zapomnij o pokłonach a potem o ślepych dzieciach.
— Zaraz po jedzeniu rozdzielę sam pomiędzy nie pieniądze. Mam nadzieję, że mię zaszczycisz swojemi odwiedzinami i przekonasz się osobiście, jak mi twoje rady pomogły. Jesteś chrześcijaninem a mimoto życzę ci, żeby rajskie wrota stały dla ciebie otworem za to, że nie jesteś okrutnym i nie chcesz leczyć głodem chorego żołądka.
Podał mi rękę i odszedł. Koniuszy przez cały czas przysłuchiwał się naszej rozmowie poważnie i milcząco. Teraz dopiero zadrgał mu lekki uśmiech na ustach, poczem starzec powiedział:
— Efendi, ty jesteś nie tylko mądrym lekarzem, lecz także wesołym i bardzo dobrym człowiekiem.
— Jakto dobrym?
— Bo zajmujesz się ślepymi.
— A dlaczego wesołym?
— Czyż mówiłeś naprawdę poważnie?
— Co?
— Że mu... hm! Wybacz! Czyż jestem w stanie
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/169
Ta strona została przepisana.