bodnie uganiać. Teraz był tylko jeden, mianowicie wspomniany szpak. Stał w cieniu muru, o który ocierał się z rozkoszą. Serce zabiło mi żywiej na ten widok; był to prawdziwej i pełnej krwi arab. Krótka, zgrabna ale silna, żylasta i elastyczna budowa ciała, mała głowa z dużemi, ognistemi oczyma, cienkie a mocne nogi, smukła, idąca w górę szyja, wysoko osadzony i przepysznie trzymany ogon, szerokie czerwonawe nozdrza i lekka grzywa z owymi dwoma splotami, które Arabowie uważają za cechę najlepszych tylko koni, wszystko to przedstawiało dla znawcy widok rozkoszny i budziło ochotę wskoczenia na siodło i popędzenia na niezmierzoną pustynię.
Ogier miał na sobie siodło, nie ocierał się jednak w ten sposób, jakby chciał z siebie je zrzucić, był więc przyzwyczajony do chodzenia pod siodłem. Postawa jego była taka spokojna i łagodna, że trudno było wierzyć słowom koniuszego.
— No? — zapytał gospodarz. — Jakże ci się podoba? Nie jesteś wprawdzie znawcą, ale przyznasz, że nie widziałeś jeszcze takiego zwierzęcia.
— To radżi pak[1], — odrzekłem krótko.
Nie spodziewał się tego wyrażenia, gdyż spojrzał na mnie zdziwiony i powiedział:
— Co ty możesz wiedzieć o pochodzeniu ras końskich! Słyszałeś pewnie to słowo i zapamiętałeś je sobie. Powiadam ci, że oczy moje jeszcze takiego konia nie oglądały.
— Widziałem już nawet piękniejsze. Zresztą jestem zdania, że ten koń to zwierzę bardzo łagodne.
— Mylisz się najzupełniej. Przypatrz się tylko, jaki ogień ma w oczach! Jest on teraz wprawdzie spokojny, gdyż mu się zdaje, że jest sam i że nikt na niego nie zważa, kiedy jednak wyjdę na dziedziniec, zobaczysz, jak się mylisz.
Otworzył drzwi zupełnie i wyszedł. Ogier dostrzegł
- ↑ Czystej krwi.