Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/180

Ta strona została przepisana.

wiedziałem, że mogą to uczynić bez obawy. Mimoto szli ze strachu przed koniem bardzo niepewnie, a kiedy poprosiłem ich, ażeby poszli ze mną do stajni, towarzyszyli mi, kryjąc się za mojemi plecyma. Ogier, zobaczywszy ich, zerwał się i zaczął wszystkiemi czterema nogami uderzać dokoła siebie. Przystąpiłem do niego i doprowadziłem go głaskaniem i namową do tego, że uspokoił się, a nawet pozwolił im się dotykać. Uważał mnie za swego pana i znosił, choć niechętnie, ich obecność.
Radziłem wypuścić ogiera znów na dziedziniec. Gdy go przyprowadzono, objechałem na nim kilka razy dokoła, poczem zsiadłem i wezwałem koniuszego, by zajął moje miejsce na siodle. Zawahał się, gdyż wydało mu się to niebezpiecznem, po dłuższej jednak namowie zgodził się wreszcie na moją propozycyę. Koń opierał się trochę, stanął kilka razy dęba, lecz pieszczotliwą namową dał się skłonić do posłuszeństwa tak, że jeździec kilka razy przecwałował dokoła dziedzińca. Kiedy zsiadł z konia, zostawiono szpaka na wolnem powietrzu, a my, to znaczy koniuszy, marszałek i ja, udaliśmy się do jadalni, ażeby spożyć już zastawiony obiad.
Ponieważ żonom i córkom nie wolno jeść razem z mężczyznami, a jedyny syn gospodarza oddalił się, narzekając na ból głowy, więc właściwie podano jedzenie tylko dla mnie i dla koniuszego. Marszałek zjadł obiad już przedtem i usiadł na boku w pewnem od nas oddaleniu. Wtem wniesiono istną górę tłustego piławu z rodzynkami, a nadto wielką tacę, na której leżało całe pieczone jagnię. Zapach pieczeni był tak miły i zapraszający, że marszałek chrząknął zcicha. Gdy to nie odniosło pożądanego skutku, zaczął kaszleć i to tak znacząco, że koniuszy okazałby się chyba zupełnym barbarzyńcą, gdyby był tego nie zrozumiał. Zapytał go więc, czy chce jeść także.
— Nie — odrzekł grubas, ocierając sobie ręką usta. — Ja już jadłem.
Na tem byłoby się może skończyło. Bawił mię