Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/183

Ta strona została przepisana.

się od głośnego śmiechu, łzy spływały mi po twarzy, naturalnie nie łzy boleści i smutku. Było to dla niego karą za to, że powiedział mi w oczy, iż jako chrześcijanin zanieczyszczam mu pokój pełen napisów z koranu. Prawdę jednak mówiąc, więcej grała tu rolę wrodzona mi skłonność do żartów, aniżeli mściwość.
Grubas poczuł z powodu wysiłku ogromne znużenie i oświadczył, że musi iść spać do domu. Można się było jednak spodziewać, że sen wprawi jego chory żołądek ponownie w stan bolesnej próżni, poczem musi nastąpić obfita wieczerza. Może po jakimś czasie wyczytamy w „Wad el Nil“ (gazecie arabskiej), że doprowadził baszę do ubóstwa swojem obżarstwem, a do bankructwa spaniem. My dwaj siedzieliśmy jeszcze przez chwilę, ażeby porozmawiać trochę o wspaniałym szpaku. Koniuszy był uszczęśliwiony, że udało mi się doprowadzić go do posłuszeństwa. Teraz miałem już nadzieję, że koń zniesie i innych prócz mnie na siodle. Koniuszy przyznał mi także, że chrześcijanin i Europejczyk może być lepszym znawcą koni, niż Egipcyanin i zuwagą przyjmował moje wskazówki co do obchodzenia się z ogierem. Ponieważ widział mnie w strzemionach tylko na ciasnym dziedzińcu, a ja dałem mu poznać, że przewyższam go nie tylko umiejętnością obchodzenia się z koniem, ale także szybkością jazdy, o czem jednak powątpiewał, zaproponował mi, ażebyśmy nazajutrz przed południem wyjechali na pustynię. Zgodziłem się na to chętnie. Przecież to musiała być prawdziwa przyjemność pędzić na takim koniu nie przez piasek, lecz raczej ponad piaskiem, dorównywując szybkością pospiesznemu pociągowi.
Pierwsza połowa popołudnia minęła, a drugą zamierzałem spędzić samotnie na przechadzce po mieście. To też nie zaprosiłem koniuszego, który byłby mi pewnie chętnie towarzyszył. Przeznaczone mi jednak było pewne spotkanie, o którem nawet nie śniłem.
Wyszedłszy z dziedzińca, zwróciłem się nie ku portowi, lecz ku miastu i doszedłem do bielonego grobowca