Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/185

Ta strona została przepisana.

— Cóż go do tego skłoniło?
— Nie chce, żebyś tu był sam.
— Aha! Czy Murad Nassyr sądzi, że potrzebuję obrońcy?
— Nie, ale w każdym razie będzie lepiej, jeśli będę przy tobie. Byłem najsłynniejszym wojownikiem mojego szczepu i, jak wiesz, idę o lepsze z bohaterami całego świata...
— Tylko nie z upiorami — przerwałem.
— Nie żartuj, effendi! Przeciw duchom nie można walczyć strzelbą, ani nożem, tam pomagają tylko modlitwy.
— Ależ to nie były duchy.
— Czysty przypadek! Przecież mogły to być rzeczywiście dusze zmarłych, których nie można zastrzelić, bo już nie żyją. Spełniłem mój obowiązek, leżąc pod bramą na czatach. Przyślij mi żywych nieprzyjaciół, choćby pięćdziesięciu, stu, nawet tysiąc! Zobaczysz, jak po bohatersku z nimi postąpię! Moja odwaga podobna jest do wichru pustynnego, który wszystko obala, a przed męstwem mojem drżą nawet skały. Kiedy w walce podniosę głos mój i rękę, uciekają nawet najdzielniejsi, a moim dzielnym strzałom nie oprze się największy Śmiałek. Dlatego to przysyła mnie Murad Nassyr do ciebie, ażebyś żył bezpiecznie pod tarczą mojej opieki.
— Sądzę jednak, że musi być jeszcze inny powód.
— W takim razie mylisz się. Wiem tylko, że mam cię bronić, więcej nie wiem o niczem.
Widziałem, że ten stary, tchórzliwy, lecz mimoto dobroduszny zabijaka mówił prawdę. Równocześnie jednak byłem pewien, że nie tylko ten jeden powód skłonił Murada Nassyra do tego, że mi tu swego „słusznie, bardzo słusznie“ przysłał! Co to być mogło? Rozmyślałem nad tem długo i szeroko i znalazłem tylko jednę odpowiedź, która mogła być trafna: Turek mi nie dowierzał. Czy sądził może, że ucieknę, gdy zapłacił za mnie koszta podróży i dał mi nadto niewielką kwotę pieniędzy? Byłoby to nieufnością, do której nie