Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/188

Ta strona została przepisana.

na tobie i dlatego poszedłeś do koniuszego. Poznaję teraz, że obecność twoja jest zaszczytem dla naszego domu, więc proszę cię, pozwól mi błąd mój naprawić.
Propozycya ta była mi bardzo na rękę, i dlatego chętnie z niej skorzystałem. Mieszkając u czarnego grubasa, nie mógł Selim naprzykrzać mi się tak bardzo. On także zgodził się na to i rzekł:
— Widzisz, że miałem słuszność, effendi! Moje zalety podziwiają wszędzie i, gdzie się zjawię, zastaję otwarte drzwi domów i namiotów. Zanim jednak wejdę do tego błogosławionego domu, muszę się na krótki czas oddalić, ażeby się pożegnać z gospodarzem i towarzyszem. Niebawem ujrzycie znowu moje oblicze. Niechaj Allah przedłuży dni wasze i pozwoli wam cieszyć się jeszcze długo moją obecnością.
Poszedł. Co miałem czynić? Zostać w domu i czekać na niego? Chciałem przejść się po mieście i postanowiłem pójść zaraz. Właśnie wychodziłem z dziedzińca, kiedy się zjawił koniuszy i zapytał mię, czy może mi towarzyszyć. Zgodziłem się chętnie, a czarny grubas, usłyszawszy to, oświadczył, że gdyby się do nas nie przyłączył, ściągnąłby na siebie gniew Allaha i wszystkich kalifów. Poprosił mnie więc o kilka chwil zwłoki, dopóki nie postara się o to, żeby Selima dobrze w naszej nieobecności przyjęto. Koniuszy oddalił się także na kilka minut, by się przygotować do drogi. Po chwili ukazali się obydwaj, odświętnie ubrani. Marszałek przyprowadził dwu biegaczy i dwu murzynów. Pierwsi mieli iść przodem z białemi laskami i torować nam drogę w razie potrzeby, a czarni mieli zamykać orszak i nieść na pokaz drogocenne fajki i kapciuchy. Dowiedziałem się później, że marszałek chciał wydać rozkaz, ażeby z tyłu za nami służba prowadziła trzy konie, co miało być dla tłumów dowodem, że idziemy piechotą nie z ubóstwa lub braku koni, wzgląd jednak na mnie, nie posiadającego konia, odwiódł go od tego zamiaru.
Tak przechodziliśmy powoli i majestatycznie uli-