Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/192

Ta strona została przepisana.

— Zaćmienie księżyca, zaćmienie księżyca!
Tak było rzeczywiście, księżyc zaciemniał się. Nie wiedziałem o tem, że należy spodziewać się zaćmienia. Była pełnia, a szary cień ziemi zakrywał powoli tarczę naszego trabanta. Należało wnosić, że zaćmienie nie będzie zupełne. Mimo to zaszedł cień tak daleko, że tylko wązki sierp księżyca pozostał odsłonięty. Zjawisko to przejęło wszystkich mieszkańców pałacu nieopisanym strachem. Najpierw wypadł, sapiąc, gruby marszałek, a za nim Selim.
— Effendi, — zawołał pierwszy, zobaczywszy mię, — czy widzisz, że księżyc znika? Powiedz mi, co to oznacza?
— To oznacza, że ziemia stoi między słońcem, a księżycem i rzuca cień swój na niego. To jest powodem zaćmienia.
— Między słońcem a księżycem? Rzuca cień swój? Czy widziałeś go już kiedy?
— Widziałem go już nieraz, a w tej chwili widzę go znowu.
— Effendi, jesteś żródłem mądrości i studnią wiedzy, lecz o słońcu, księżycu i gwiazdach nie wolno ci mówić. O nich nic nie wiesz. Czyż nie słyszałeś, że to szatan osłania księżyc?
— Tak sądzisz? A na cóżby on to czynił?
— Ażeby nam zapowiedzieć nieszczęście. To wróżba nieszczęścia dla całego świata, a szczególnie dla mnie.
— Dla ciebie? A cóż ty masz wspólnego z tem zaćmieniem?
— Wiele, bardzo wiele! Czy widzisz ten amulet u mnie na szyi? Noszę go dla ochrony przed zaćmieniem księżyca.
— Zaćmienie księżyca, to całkiem naturalne zjawisko. A gdyby nawet groziło jakiemś niebezpieczeństwem, to amulet zapewnie nie ochroniłby cię przed niem.
— Mówisz tak, bo jesteś chrześcijaninem, a nie