Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/20

Ta strona została przepisana.

cicho między sobą. Kiedyś pan odszedł, zapytałem o niego i dowiedziałem się, żeś jest owym obcym, który młodego Latréaumonta, porwanego i zawleczonego na Saharę, wyrwał z pośród zgrai jego katów. Zapamiętałem sobie dobrze twarz pańską i teraz oto poznałem pana natychmiast.
— Tak, nie mogę wprawdzie zaprzeczyć, że jestem owym obcym, lecz na to, co uczyniłem, patrzano, zdaje się, przez churdebin[1].
— O, nie, effendi; wiem ja dobrze, że zniszczyłeś całą liczną gum[2]. Nie uszedł panu ani jeden z Imoszarów, ani Tuaregów.
— Nie byłem tam sam jeden.
— Był z panem jakiś Anglik i dwaj służący, oto wszystko. Odwiedziłem potem Latréaumonta, do którego miałem interes, i on mi właśnie opowiedział obszernie całą tę historyę. Effendi, skąd pan obecnie przybywasz?
— Z Bir Haldeh w kraju Uelad Ali.
— A dokąd pan dążysz?
— Do domu.
— Co? Do Europy? Czyżby tam czekano na pana, czy też masz pan tam jakie obowiązkowe zajęcie? Taki pan nie może przecie prowadzić żadnego interesu.
Czekał na moją odpowiedź z wielką, niemaskowaną niczem ciekawością.
— No, interesów nie mam żadnych i nie mogę powiedzieć, aby mię tam oczekiwano niecierpliwie.
— A więc zostań pan tutaj i jedź pan ze mną.
— Dokąd?
— Do Sudanu, do Chartumu.
Co za propozycya! Podróż w tamte strony byłaby spełnieniem moich najgorętszych życzeń, Niestety, nie mogłem dać innej odpowiedzi, jak tylko odmowną.

— Nie mogę; niepodobna mi zostać; muszę wracać do domu.

  1. Szkło powiększające.
  2. Banda zbójecka.