Tyle zdołałem zobaczyć z mego odległego stanowiska. Pozostali ryknęli ze strachu, jak lwy i czemprędzej oddalili się z niebezpiecznego miejsca. Zbiegłem ze wzgórka już nie ślimacznicą, lecz w prostej linii, a kiedy dostałem się na dół, zawołał do mnie koniuszy:
— Widzisz, że miałem słuszność, effendi! Tu jest wejście do piekła i ono to pochłonęło marszałka. Wczorajsze zaćmienie było groźbą tego nieszczęścia.
— Słusznie, bardzo słusznie! — potwierdził Selim. — Marszałek runął do piekła i będzie się tam piekł po wszystkie wieki.
— Nie mów głupstw — zawołałem. — Nie ulega wątpliwości, że w tem miejscu znajduje się pod ziemią wydrążenie, którego powała zapadła się teraz pod ciężarem skaczącego konia. Najważniejsze teraz dla nas pytanie, czy to wydrążenie jest głębokie, czy płytkie. Jeśli to szyb, wiodący w dół pionowo, w takim razie niema dla marszałka ratunku, jeżeli jednak sztolnia pozioma, to wydobędziemy go z pewnością.
— To nie sztolnia, lecz szyb, dziura, wiodąca wprost do ognia piekielnego — twierdził koniuszy. — Marszałek przepadł. Nie ujrzymy już ani jego ciała, ani ducha.
— Duch jego nie ukazał ci się chyba nigdy. Chodźcie do otworu! Musimy go zbadać.
— Niech mnie Allah broni! Jestem wierzącym synem proroka i za żadne skarby świata nie zbliżę się do wejścia do piekieł!
— Słusznie, bardzo słusznie! — potwierdził Selim chrapliwym głosem. — Niech mnie Allah broni przed dyabłem o dziewięćdziesięciu ogonach i przed piekłem, którego płomieniom nie oprze się skóra nawet pobożnego człowieka!
— Milcz! — rzekłem gniewnie. — Mówicie o wejściu do piekieł i o ogniu piekielnym. Czy widzieliście kiedy ogień bez dymu? Gdyby tu było piekło musiałoby się dymić z otworu. Czyż tego nie pojmujesz Selimie?
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/207
Ta strona została przepisana.