Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/212

Ta strona została przepisana.

— O Allah, o nieba, o Mahomecie, więc nie umarłem naprawdę? Żyję, pojadę do domu i zjem jagnię! Effendi! Widzę tylko ciebie; gdzie tamci?
— Stoją za mną i zobaczysz ich wkrótce. Czy umiesz piąć się po sznurze?
— Nie. Czyż masz mnie za kota?
— Więc zejdę na dół, żeby cię podnieść.
— A jakże ciebie potem wydobędziemy?
— Wyspinam się po rzemieniu. Zaczekaj tylko chwilę.
Wstałem i poszedłem do tamtych. Kiedy opowiedziałem im wszystko, wzrosła ich odwaga i poszli za mną nad dziurę. Złożyłem pas rzemienny we dwoje, kazałem trzymać mocno jeden koniec, a drugi spuściłem do jamy i sam się po nim zsunąłem. Kiedy stanąłem obok grubasa, wypełniliśmy całe miejsce tak szczelnie, że zaledwie mogliśmy się poruszać. Niemało też miałem trudu z upięciem rzemieni dokoła jego piersi.
Weszliśmy teraz w najtrudniejsze stadyum przedsięwzięcia. Trzeba było wydobyć na górę tego ciężkiego człowieka, a nie wystarczało ciągnąć, bo pasek mógł się poddać i zasypać nas potem. Musiałem go podnieść, ale jak tu tego dokonać, skoro zaledwie mogłem się poruszać? Jeden tylko znalazłem sposób wykonania tego zamiaru. Kazałem grubasowi, za którym stałem, rozstawić nogi tak szeroko, jak tylko mógł, a kiedy to polecenie wykonał, osunąłem się zwolna, by między niemi na piasku usiąść. Podłożyłem moje barki pod niego i podczas kiedy tamci ciągnęli, podnosiłem się w tem samem tempie, opierając się rękami i łokciami o ścianę. Była to ciężka i niezbyt przyjemna część pracy. Stojący na górze ludzie byli w ustawicznej trwodze, aby się ziemia pod nimi nie zapadła. Trwoga ta paraliżowała ich wysiłki i z tego powodu miałem do pokonania największą część ciężaru tego olbrzymiego cielska. Kiedy się wkońcu wyprostowałem zupełnie, wynurzył się z otworu korpus jego o tyle, że wystarczyło już tylko jedno silne szarpnięcie, aby murzyn