Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/22

Ta strona została przepisana.

Ona ma kilka służebnic, a i ja muszę sobie dobrać ludzi, którym mógłbym zaufać. Pomyśl pan: taka długa i niebezpieczna podróż... najpierw Nilem, a potem przez kraj dzikich Arabów... Człowiek taki, jak pan, który porwał się na liczną zgraję krwiożerczych Tuaregów, nie boi się nikogo... Czy masz pan ze sobą broń palną, którą rozporządzałeś wówczas?
— Mam.
— No, to niech się pan namyśli! Podróż nie będzie pana kosztowała ani para; ja postaram się o wszystko. Zapłaty, jak służącemu, nie mogę panu zaofiarować; ale tam zrobimy dobry interes, który nam da pokaźne zyski i podzielimy się nimi stosownie do umowy.
To mię ostatecznie przekonało. Przyznaję, że byłbym najchętniej wyraził natychmiast swoją zgodę, ale się jeszcze wstrzymałem, rzucając pytanie:
— Jakie pan ma tam interesa na myśli?
Mrugnął oczyma, a twarz jego przybrała wyraz tak chytry, jakiegom się u tak prostodusznego człowieka nie spodziewał.
— Nie domyślasz się pan?
— Nie.
— A może sekik?
Spojrzał mi w oczy pytająco a ciekawie. Wyraz sekik znaczy „niewolnicy“. Odpowiedziałem bez namysłu:
— Do tego nie przyłożyłbym nigdy swej ręki. Jestem chrześcijaninem! Zresztą łowy na niewolników zakazane zostały przez kedywa.
Twarz jego przybrała znowu pierwotny wyraz szczerości i rzekł mi otwarcie:
— Zawodowy łowca niewolników nie pyta o zakaz kedywa. Lecz ja nim nie jestem i nie zamierzam się tem zajmować. Inny towar zajął moją uwagę: strusie pióra, guma, kadzidło, liście senesu, rogi bawole i kość słoniowa... oto co mię pociąga. W Chartumie znajdują się wielkie zapasy tego wszystkiego i zamierzam pohi czynić znaczne zakupy. Czyżbyś pan uważał handel