Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/222

Ta strona została przepisana.

Słowa przewodnika miały akcent szczerości a także starzec nie wydawał mi się oszustem. Cóż miałem myśleć o całej tej sprawie? Postanowiłem odłożyć ją na razie ad acta i zabrać się do niej przy najbliższej sposobności. Teraz musiałem całą uwagę poświęcić jaskini krokodylej i drodze wiodącej do niej.
Droga ta nie była wcale wygodna. Pięła się ona na płaskowzgórze pokryte, połyskującymi zdaleka, przeźroczystymi romboidami, załamującymi kilkakrotnie promienie słoneczne. Tu i ówdzie zasłany był teren olbrzymiemi kulami kamiennemi, leżącemi obok siebie i na sobie. Cała okolica wyglądała dzięki temu, jak pobojowisko, na którem starły się z sobą siły gigantów uzbrojonych w olbrzymie armaty.
Na tem płaskowzgórzu wznosił się pagórek, w którym zauważyłem wielki, zdala widoczny otwór. Wyschłe resztki mumii, armaty i kości leżały dokoła i to mię naprowadziło na domysł, że się znajdujemy u wejścia do słynnej jaskini. Przewodnik potwierdził to moje przypuszczenie; byliśmy zatem na miejscu. Koniuszy postarał się o trzy ubrania, złożone z płóciennej bluzy i spodni. Szat, które mieliśmy teraz na sobie, nie mogliśmy zatrzymać, gdyż w grocie musiałyby uledz zupełnemu zniszczeniu.
Przewodnik wszedł do pionowego lochu, głębokiego około na dwa metry, a następnie pomógł zejść mnie, koniuszemu i Selimowi. Parobcy, którzy pozostali przed wejściem, spuścili nam na sznurze płócienne ubranie i resztę potrzebnych rzeczy. Gięsty mrok nas otoczył,
Selim, „największy bohater wszystkich płemion“, zamilkł nagle na widok ciasnego otworu. Po drodze rozmawiał głośno z parobkami i opowiadał im, że zwiedził przeszło sto jaskiń, w których leżeli umarli. Kiedy ten gadatliwy człowiek przestał opowiadać i stał przy mnie spokojnie, zdawało mi się, że słyszę jego westchnienia.
Zapaliliśmy pochodnie, w które nas zaopatrzono